Trudno przewidzieć, co może się zdarzyć strażakom w pracy. Coraz częściej nie są to pożary. Wyjmowanie dziecka z wirówki w pralce automatycznej, wydobywanie krowy z szamba, rozbieranie ścian piwnicy z uwięzionym bykiem - z tym przychodzi się zmierzyć funkcjonariuszom PSP.
- To jedna z nietypowych, jak na porę roku akcji, ale wszystko wskazuje na to, że sezon na owady już się rozpoczął - przypuszcza Mieczysław Goławski, zastępca Komendanta Miejskiego Państwowej Straży Pożarnej w Białej Podlaskiej. - Podkreślam jednak, że nie będziemy usuwać wszystkich gniazd, tylko te zagrażające ludziom w miejscu zamieszkania. Altany na działkach nas nie interesują - dodaje. Jest starszym brygadierem, widział już niejedno, ale to, z czym mają do czynienia jego koledzy, potrafi go zaskoczyć. - Niedawno wóz strażacki zastępował karetkę pogotowia. Było ślisko na drogach, wszystkie ambulanse wyjechały w teren. Strażacy do czasu przybycia pomocy medycznej podtrzymywali przy życiu człowieka w stanie poważnego zagrożenia - mówi zastępca komendanta. Podkreśla, że szkolenia z zakresu ratownictwa medycznego się przydały. Prawie cała załoga z pionu interwencyjnego odbyła kursy. To, co wcześniej określano jako niekonwencjonalne działanie, dla straży staje się normalnością.
- Nie jesteśmy przecież tylko od gaszenia ognia. Ratownictwo chemiczne, ekologiczne, techniczne również jest naszą domeną. Postęp cywilizacyjny stawia przed nami różne zadania i jest ich coraz więcej - wyjaśnia Tomasz Majewski, zastępca komendanta powiatowego PSP w Łukowie. Jego podwładni mieli na przestrzeni kilku ostatnich miesięcy sporo pracy z niesfornymi zwierzakami - wyciągali kota z szybu wentylacyjnego w urzędzie skarbowym, umieszczali na miejscu zrzucone gniazda bocianie, zapobiegli utonięciu konia w szambie, łapali w parku węża.
Bez pomocy strażaków z Parczewa źle byłoby z łosiem, który ugrzązł w torfowisku w pobliżu Przewłoki. - Zrobiliśmy podkop i udało się zwierzę wypchnąć - wspomina Janusz Krasuski, komendant PSP. Śmierć głodowa groziła też bocianowi unieruchomionemu we własnym gnieździe. Skuteczna interwencja ukróciła jego cierpienie.
Straż współpracuje z innymi służbami. - Pogotowie wzywa nas, jak nie może sobie poradzić. Tak było, kiedy sanitariusze nie mogli znieść z czwartego piętra kobiety ważącej sto pięćdziesiąt kilogramów - wspomina Dariusz Gomółka, komendant PSP w Radzyniu Podlaskim. Innym razem dymiąca plama kwasu azotowego zagrażała pracownikom zakładu jubilerskiego. I tym razem strażacy zażegnali niebezpieczeństwo.