Dostępu do stadniny w Janowie Podlaskim strzeże brama, którą pilotem otwiera stróż. Ale po godz. 18. trzeba do niego dzwonić i liczyć, że nie śpi. To wielkie utrudnienie dla 40 mieszkających tam rodzin, tamtejszej restauracji i okolicznych mieszkańców.
Przez teren stadniny przebiega droga, którą niedawno gmina przekazała stadninie. A ta pod koniec października przy głównym wjeździe postawiła masywną bramę. Pilotem od godz. 6:00 do 18:00 otwiera ją stróż. W nocy do stróża trzeba dzwonić.
– Zarząd stadniny tak zdecydował. Ja rozumiem, że ludzie przyzwyczaili się, że każdy mógł tu przyjechać. Jednak to zakład pracy, tu są cenne konie – tłumaczy Sławomir Pietrzak, prezes stadniny. – Zdarzały się wypadki, że pod wpływem hałasu jadących samochodów, dżokeje spadali z koni. Nie może tak być. Dlatego jest brama i nic tego nie zmieni – podkreśla.
Regulamin określa też warunki zwiedzania, które teraz możliwe jest tylko z przewodnikiem. – Skończyły się spacery. Ludzie koniom do pyska rękę wkładali z jakimiś cukierkami czy nie wiadomo czym. Nie ma na to zgody – zaznacza Pietrzak.
Tyle że na terenie stadniny mieszka ok. 40 rodzin, którym brama kontrolowana przez stróża utrudnia życie. – To jest uciążliwe i krępujące – narzeka Katarzyna Wawiórko, która mieszka tam od 35 lat. – Jeżeli w ciągu dnia stróż musi otwierać mi bramę cztery razy, to jest mi głupio. Nie dostaliśmy pilotów – dodaje.
Mieszkańcy zostali jedynie uprzedzeni o utrudnieniach – na tydzień przed zamontowaniem bramy powieszano kartkę z informacją przy wjeździe. A dotychczasowym użytkownikom drogi władze stadniny zaproponowały m.in. objazd polnymi drogami. – Tyle że droga objazdowa nie nadaje się do użytku – podkreślają mieszkańcy Janowa.
Wójt gminy Jacek Hura zapewnia jednak, że zastępcza droga będzie na bieżąco udrażniana, a w przyszłości wyasfaltowana.
23 listopada stadnina oficjalnie została wpisana na listę Pomników Historii. – A brama odstrasza turystów. I jeszcze stróż, który docieka: „po co, dlaczego”. Ludzie rezygnują. Pomnik historii zamknięty na głucho? To się nie trzyma logiki – punktuje Wawiórko.
Barbara Orłoś, córka Andrzeja Krzyształowicza, wieloletniego dyrektora janowskiej stadniny, prowadzi na jej terenie znany „Gościniec Wygoda” z restauracją i hotelem. – Założenie jest takie, że goście, którzy mówią stróżowi, że przyjechali na obiad, są wpuszczani. Ale wiem, że w praktyce wygląda to inaczej. Zdarzały się przypadki, że ludzie zostali odesłani z kwitkiem. Byli też tacy, których brama zwyczajnie odstraszyła – zauważa Orłoś.
I choć ona dostała pilota do bramy, to pomysł z zamkniętą bramą odbił się na jej biznesie. – Ostatnie moje weekendowe obroty w restauracji wyniosły 131 zł. A kiedyś to sięgały nawet 1000 zł – podkreśla.
– To nie jest tak, że zamknęliśmy stadninę. Wycieczki z przewodnikiem będą atrakcyjne. Każdy będzie obsłużony. Oczywiście w cywilizowany sposób, nie o północy – tłumaczy na koniec Sławomir Pietrzak.
Efekty dobrej zmiany
To nie pierwsza kontrowersyjna sprawa z Janowa. Z nastaniem „dobrej zmiany” i wyrzuceniem dotychczasowego prezesa Marka Treli podupadła prestiżowa niegdyś aukcja Pride of Poland. W tym roku nowych nabywców znalazło tylko 6 z 25 wystawionych koni. Sprzedano je za 410 tys. euro.
2016 rok janowska stadnina zakończyła z wynikiem 218 tys. zł. A jeszcze w 2015 roku było to ponad 3 mln zł zysku.
Przypomnijmy, że minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel z PiS jako powód odwołania prezesa Treli podał m.in. słabe wyniki finansowe stadniny.