Nie wszyscy uczniowie są szczepieni przeciw chorobom zakaźnym. Bo lekarze nie mogą dogadać się z pielęgniarkami. Chodzi o pieniądze.
Uczniów mają szczepić pielęgniarki. Za to płaci im Narodowy Fundusz Zdrowia. Ale na szczepienie konkretnego ucznia powinien pozwolić lekarz. On ma być także obecny podczas szczepienia.
Najgorzej było w ubiegłym roku, kiedy w Białej Podlaskiej i w powiecie bialskim nie zrealizowano prawie połowy zaplanowanych szczepień. – Głównie przeciwko żółtaczce, błonicy, tężcowi i gruźlicy – wylicza lek. med. Zofia Badach, bialski powiatowy inspektor sanitarny.
Jolanta Latko, kierownik bialskiego Ośrodka Medycyny Szkolnej, potwierdza, że niektórzy lekarze nie chcą badać uczniów przed szczepieniami. Szczególnie trudna sytuacja jest od dwóch lat. – Bo Stowarzyszenie Lekarzy ustaliło, że doktorzy nie muszą odwiedzać szkół i gabinetów szczepień – twierdzi Latko. – W poprzednim roku udało się wykonać zaledwie połowę planu szczepień. Teraz szczepimy około 70 proc. uczniów. Moglibyśmy wszystkich, gdyby NFZ przekazał nam dotacje
na zatrudnienie własnego doktora. Wtedy nie czekalibyśmy na łaskę lekarzy z poradni. Nasz doktor kwalifikowałby uczniów do szczepień
i je nadzorował.
Od kwietnia coś jednak drgnęło. Niektóre pielęgniarki indywidualnie płacą lekarzom za pomoc. Niektórzy lekarze zaczęli badać dzieci w szkołach przed szczepieniem, inni tylko podbijają pieczątkami karteczki z kwalifikacją do szczepień. Nadal jest jednak bałagan.