W piątek tuż przed godz. 11 przekroczyła polsko-białoruską granicę. – Emocje powoli opadają – mówi jej mąż.
We czwartek przedstawiciel białoruskiego Państwowego Komitetu Granicznego, Uładzimir Arłouski poinformował, że Teresa Strzelec będzie wreszcie mogła przekroczyć granicę. – Mimo niewypełnienia przez polską obywatelkę zobowiązań strona białoruska podjęła dziś ze względów humanitarnych decyzję o zdjęciu zakazu wyjazdu obywatelki Strzelec. Może wyjechać z Białorusi w dowolnym momencie – oświadczył Arłouski.
Następnego dnia kobieta była już w domu. – Na granicy była pięć minut przed godziną jedenastą czasu polskiego – mówił w piątek po południu Jarosław Strzelec, mąż pani Teresy. – Teraz jesteśmy już w domu. Emocje powoli opadają. Bardzo powoli.
Arłouski informując o decyzji w sprawie Teresy Strzelec, dodał, że wwiozła na terytorium Białorusi samochód Jeep Cherokee i przekazała go obywatelowi Białorusi, łamiąc przepisy celne. Tłumaczył, że powinna była w takim wypadku zapłacić podatki i opłaty celne, czego nie uczyniła, w związku z czym zakazano jej wyjazdu z kraju.
Rzeczywiście Teresa Strzelec wraz z mężem pojechała w kwietniu ubiegłego roku na wycieczkę na Białoruś. Jednak jak relacjonuje jej mąż, ich auto po prostu zaczęło się psuć, więc musieli je zostawić u mechanika. Małżeństwo z Polski nie wiedziało, że syn mechanika korzysta z ich auta. Kiedy wybrał się na przejażdżkę, zatrzymała go milicja i samochód został zarekwirowany.
W styczniu tego roku Jarosław i Teresa Strzelec wywalczyli przed białoruskim sądem uchylenie konfiskaty. Jak twierdzą, ich samochód został już sprzedany, więc chcieli za niego odzyskać pieniądze i nie wiedzieli, że władze białoruskie żądają od nich opłat. Później okazało się, że mają zapłacić ponad 15 tys. euro cła i podatków z odsetkami.
Kiedy w marcu przekroczyli Białoruską granicę, Teresie Strzelec anulowano wizę z powodu nieuregulowanych należności.