Rolnik wyciął moje drzewka - oskarża ogrodnik. Rolnik twardo zaprzecza. W sąsiedzki spór zaangażowane są już gmina, kolegium odwoławcze i sąd.
Rudnicki twierdzi, że Jerzy M., rolnik, kilkakrotnie niszczył mu drzewa. - W 2002 roku pościnał je siekierą. Jesienią tego samego roku wyrwał inne z korzeniami. Kolejnym - rok poźniej - połamał wierzchołki - wylicza ogrodnik.
Historia konfliktu sięga pięciu lat. W 2001 roku Bogusław Rudnicki zawarł z rolnikiem Jerzym M. i jego żoną Zuzanną nieformalną umowę kupna dwóch działek. Zanim strony sfinalizowały akt kupna-sprzedaży, pan Bogusław posadził tam drzewa i krzewy. W międzyczasie rolnik podniósł stawkę za sprzedawany grunt. Rudnicki nie zgodził się na wyższą cenę, więc Jerzy M. zażądał zwrotu działek i usunięcia posadzonych drzew.
Ogrodnik drzew nie usunął, a rolnik nie miał zamiaru zwracać mu pieniędzy za nasadzenia. W ruch poszła siekiera. Ale prokuratura odmówiła ścigania sprawcy wycinki, a gmina ukarała rolnika grzywną w wysokości 1830 zł za zniszczenie jedynie 14 "grubszych”, zmierzonych przez specjalną komisję drzew, a nie - jak chciał ogrodnik - za ponad 50. Większa grzywna doprowadziłaby rolnika do bankructwa.
Bogusław Rudnicki odwołał się od decyzji gminy do Samorządowego Kolegium Odwoławczego. Swoich racji będzie dochodził także przed sądem cywilnym.
Także rolnik, Jerzy M., odwołuje się od decyzji wójta i nie chce płacić grzywny. Pisemnie oświadczył, że nie zniszczył żadnych drzew. - Jeśli sąd mi nie uwierzy, że jestem niewinny, to chyba jedyny sędzia sprawiedliwy, Pan Bóg, rozstrzygnie tę sprawę na sądzie ostatecznym - twierdzi. Jego żona, Zuzanna M., dziwi się uporowi i zarzutom ogrodnika. - Jest nam ciężko, wychowujemy pięcioro dzieci. Nie stać nas na grzywny.
- Już dwa razy prosiłem obu panów, aby się pogodzili. Do ugody nie doszło. W grę wchodzi złośliwość - komentuje Stanisław Faluszewski, wójt Komarówki Podlaskiej.