![AdBlock](https://cdn01.dziennikwschodni.pl/media/user/adblock-logos.png)
![– Od czerwca zebraliśmy już ponad 120 ton śniętych karpi. Takich hodowli nikt nie ubezpiecza, więc b](https://cdn01.dziennikwschodni.pl/media/news/2011/2011-09/PODLASKA_743831509_AR_0_0.jpg)
Ponad sto ton śniętych ryb i milionowe straty. To skutki wirusa, który zaatakował jedną z największych hodowli karpi w Polsce w Sosnowicy koło Parczewa. Weterynarze kazali pozbyć się ryb, ale nie chcą wypłacić firmie odszkodowania.
![AdBlock](https://cdn01.dziennikwschodni.pl/media/user/adblock-logos.png)
Odszkodowanie się nie należy
– Wirus jest zwalczany z urzędu, ale przepisy mówią o odszkodowaniu tylko, gdy nakazujemy zabicie chorych zwierząt – mówi – Jerzy Zarzeczny, wojewódzki lekarz weterynarii w Lublinie. – Tu nie było mowy o zabiciu, bo ryby same zdechły.
• A skutek nie jest identyczny?
– Skutki to inna sprawa. Skoro przepisy jasno nie określają takiej sytuacji, to nie ma szans na odszkodowanie. To jest pewien niuans prawny – dodaje Zarzeczny. – Decyzja w takiej sprawie to duża odpowiedzialność.
• Obawia się pan wypłacić odszkodowanie?
– Trzeba być rozważnym gospodarując publicznymi środkami.
Inspektorat odsyła hodowcę do sądu. Ten liczy straty.
- Największą tragedią są dla mnie zwolnienia pracowników – dodaje Armaciński. – Jestem zmuszony zwolnić kilkanaście osób, z którymi przepracowałem 26 lat. Od dwóch miesięcy odkładam podpisanie wypowiedzeń, ale nie będę mógł tego robić w nieskończoność.
W tym roku "Polesie” dostarczy do sklepów 10 razy mniej karpi niż zwykle. Jeśli firma nie dostanie odszkodowania, nie będzie w stanie odtworzyć produkcji.