Andrzej Łagowski, który płynie tratwą do Morza Czarnego, ostatnio nie ma szczęścia. Kilka dni temu utknął na Renie, a teraz na Dunaju zatrzymała go niemiecka policja.
– Moją tratwę przewiozłem lawetą 600 kilometrów na Dunaj. Po przepłynięciu 10 kilometrów i pokonaniu jednej śluzy zostałem zatrzymany przez niemiecką policję, która przywiązała moją tratwę do swojej burty – opowiada podróżnik z gminy Wisznice. – Następnie przewiozła mnie z powrotem za śluzę i mam tu czekać – tłumaczy.
Decyzja jest w rękach tamtejszego Urzędu Żeglugi Śródlądowej. – To kwestia, czy zgodzą się na dopuszczenie mojej tratwy do pływania. W Niemczech miałem już jedną kontrolę policji i mówili mi wówczas, że przy silniku do 15 koni mechanicznych nie trzeba rejestracji, a teraz słyszę coś innego – dodaje śmiałek. W rozumieniu prawa, Dunaj jest rzeką eksterytorialną,. – W związku z tym, powinny dotyczyć mnie jako jednostki pływającej pod polską banderą przepisy polskie odnośnie rejestracji – zaznacza Łagowski.
Do tej pory, udało mu się przepłynąć tratwą ponad 1300 kilometrów.
Kilka dni temu podróżnik utknął na Renie w niemieckim Wesel. Dlatego ostatecznie przetransportował tratwę na Dunaj lawetą. Od soboty kontynuował swój rejs, ale niestety wiele nie przepłynął.
O tej wyprawie pana Andrzeja spod Wisznic (powiat bialski) pisaliśmy już kilka razy na naszych łamach. Wyruszył on z Puław na początku maja. Chce dotrzeć tratwą aż do Morza Czarnego. Do pokonania ma prawie 5 tys. kilometrów tratwą, którą sam zbudował z drewna i beczek. Mówi, że to wyprawa jego życia i spełnienie marzeń.