Andrzej Łagowski wypłynął z puławskiego portu nad Wisłą w daleką podróż, której celem jest Morze Czarne. Całą trasę liczącą niemal 5 tysięcy kilometrów śmiałek chce pokonać na skonstruowanej przez siebie tratwie z drewna i plastikowych beczek. Podróż zajmie kilka miesięcy
W poniedziałek z portu w Puławach wypłynęła nietypowa jednostka. Tratwa zasilana dziesięciokonnym silnikiem (oraz zapasowym pięciokonnym) powstała w trzy miesiące. Na pokładzie znajduje się m.in. turystyczny prysznic z pompą czerpiącą wodę zza burty oraz namiot spełniający rolę kabiny sypialnej. Wyporność jednostki wynosi około 2,5 tony. Waga, wraz z silnikami i kanistrami z paliwem to niecałe 800 kilogramów.
Całość własnymi siłami, w garażu, korzystając ze wsparcia sponsorów, zbudował motorowodniak Andrzej Łagowski. To mieszkaniec wioski Polubicze w gminie Wisznice (pow. bialski), który zdecydował się na rejs największymi rzekami Europy. Miłośnik motorowodniactwa ma zamiar pokonać trasę o długości ok. 5 tysięcy kilometrów.
– Z Puław udaję się Wisłą w stronę Bydgoszczy, następnie przez Noteć, Wartę i Odrę do Berlina, Hanoweru i Dortmundu. W dalszej kolejności popłynę Renem i Menem do kanału prowadzącego do Dunaju. Potem przez Austrię, Słowację, Węgry, Serbię i Rumunię aż do Morza Czarnego – opowiada nasz rozmówca.
Skąd pomysł na taką wycieczkę? – Jestem zapalonym motorowodniakiem. Na łodzi motorowej pływałem już po Mazurach, czy Pętli Żuławskiej. Oglądając filmy z rejsów po Dunaju, czy niemieckich kanałach, postanowiłem to wszystko połączyć w jeden duży projekt. Potem musiałem tylko przekonać do tego żonę, a gdy mi pozwoliła, zabrałem się za budowę tratwy – opowiada Andrzej Łagowski.
Start początkowo miał odbyć się w Kazimierzu Dolnym, ale po rozmowach z lokalnym bosmanatem, podróżnik zdecydował się rozpocząć swoją przygodę w Puławach. – Spotkałem się tutaj z bardzo życzliwymi, pomocnymi ludźmi. Miasto zasponsorowało mi pobyt w porcie. Jeśli wypływać na Wisłę to tylko w Puławach, naprawdę mogę polecić to miasto każdemu – przekonuje podróżnik.
Zgodnie z planem, w trakcie rejsu, jego tratwa będzie zawijała do wielu portów. Ze względu na ograniczenia finansowe, noce motorowodniak ma zamiast spędzać w swoim namiocie, który będzie rozbijał w ich pobliżu. Osoby zainteresowane tym wodnym „euro-tripem” mogą go śledzić w mediach społecznościowych. Tymczasem właściciel tratwy myśli już o kolejnych projektach. Jeśli ten zakończy się powodzeniem, w przyszłym roku marzy o rejsie (tym razem zwyczajną motorówką) m.in. po francuskiej Sekwanie.