Rozmowa z Pauliną Augustyniak-Dobosz, menadżerką restauracji Lawendowy Dworek w Lublinie.
• W jakiej sytuacji jesteście obecnie?
– W kiepskiej. 10 tygodni temu zaczynaliśmy akcję „Gotujemy za darmo”. Sprzedajemy (na wynos) posiłki za cenę ich przygotowania. Chcieliśmy w ten sposób pokazać nasz sprzeciw przeciwko zamykaniu gastronomii. Chcieliśmy też intensywnie pracować mimo, że normalnie działać nie możemy. Wtedy nie wiedzieliśmy jak długo ta sytuacja potrwa. Zainteresowanie jest bardzo duże, ale to nie może przecież trwać w nieskończoność.
• Można w ten sposób przetrwać?
– Nawet gdybyśmy podnieśli ceny, to na gotowaniu z dowozem czy na wynos nie można zarobić. To ułamek wcześniejszych dochodów, jakimi w naszym przypadku była organizacja imprez okolicznościowych. Imprez dziś nie ma, a stałe koszty zostały. Musimy utrzymywać zabytkowy budynek, w którym działamy. Musimy opłacać media, płacić za ogrzewanie. Dzięki temu, że pracujemy nie mamy przeterminowanych długów i to jedyna korzyść. Ale są też minusy, a wśród nich niemożność skorzystania z tarczy antykryzysowej, bo jednak generujemy przychód. Nikogo nie obchodzi, że zysku brak.
• Przetrwacie?
– Jeśli szybko nie czegoś wymyślimy to będzie bardzo trudno. Grudzień był zawsze najbardziej intensywnym miesiącem pracy w całym roku. Był świąteczny catering i świąteczne spotkania organizowane przez nas nie tylko w Lublinie, ale też np. w Warszawie czy Łodzi. Nawet na kilkaset osób. Dziś pracujemy tak samo intensywnie, ale przy indywidualnych zamówieniach pieniędzy nie ma.
Jesteśmy ogromnie wdzięczni wspierającym nas lublinianom. Czujemy ogromną solidarność naszych klientów z restauracją. Bez nich byłoby z nami już całkiem źle. A tak mamy dla kogo pracować.
• Jak będzie wyglądał przyszły rok?
– Na rynku gastronomicznym czeka nas totalna rewolucja. Wiele firm nie przetrwa. Już teraz wielu właścicieli restauracji sprzedaje majątek osobisty by wytrzymać jeszcze kilka miesięcy, a to przecież ogromne ryzyko. Tym większe, że nie wiemy do kiedy ta sytuacja może potrwać. Obawiam się, że coś może się zmienić dopiero po Wielkanocy.
A przed nami są przecież trzy najgorsze miesiące w roku. Po świętach mniej wydajemy, potem są ferie, a po nich post. Obawiam się, że wiele firm do wiosny nie przetrwa. To bardzo źle, bo konkurencja w naszej branży jest bardzo ważna. Ona daje nie tylko klientom różnorodną ofertę, ale motywuje restauratorów do zwiększania jakości. Nie pozwala też na dyktowanie wygórowanych cen.
Chciałabym żeby branża gastronomiczna w Lublinie przetrwała w takim kształcie, w jakim była przed epidemią. Oczywiście po epidemii powstaną na pewno nowe restauracje, ale za nowością wcale nie musi iść jakość. Oni będą się uczyć na błędach, które firmy działające na runku kilkadziesiąt lat, tak jak my, mają już za sobą.
• Mimo trudnej sytuacji nie zwalniacie pracowników.
– Nie tylko nie zwalniamy, ale też przygarnęliśmy kilka osób, które straciły pracę. Oczywiście w normalnych warunkach zarabialiby znacznie lepiej. Teraz mają mniej godzin, ale w sytuacji gdy na utrzymaniu ma się rodziny i kredyty do spłacenia lepsze jest coś niż nic.