Kilkadziesiąt autokarów i busów wyjechało dzisiaj na ulice Lublina na znak protestu. Przedsiębiorcy z całego kraju z branży przewozowej domagają się w ten sposób pilnej pomocy od państwa, bo – jak sami przyznają – będą musieli zamykać swoje firmy
Przewoźnicy, między innymi, z Lublina, Puław czy Zamościa, zaczęli zbierać się na parkingu pod Areną Lublin przed godz. 14. Nieco ponad godzinę później wyruszyli w kierunku Al. Solidarności. Na pojazdach mieli naklejone kartki z wypisanymi postulatami.
– Najważniejsze, według nas, jest uwzględnienie nas w projekcie Tarczy 6.0. Jesteśmy w sytuacji dramatycznej. Mówimy tu nie tylko o właścicielach, ale także o kierowcach czy osobach, które obsługują linie – mówi Grzegorz Bartnik, właściciel lubelskiej firmy Softtravel, jeden z organizatorów protestu w Lublinie.
– Nasza branża nie istnieje w tej chwili. Linie, które próbowały się jeszcze bronić, zostały zawieszone. Jeździły pojedyncze osoby. Branża turystyczna nie jeździ, nie zarabia od marca. Dużo osób wyrejestrowało autobusy. Nie mamy możliwości zarobkowania – alarmuje Paweł Gryczka, właściciel firmy Kamel Travel z Lublina. Jak dodaje: – Skutek będzie tego taki, że praktycznie wszystkie firmy transportowe będą po kolei upadały. Nikt nie jest w stanie tego wytrzymać.
Projekt najnowszej tarczy antykryzysowej, oznaczonej numerem 6.0, zakłada udzielenie państwowej pomocy firmom z branż: gastronomicznej, fitness, targowej, estradowej, rozrywkowej, rekreacyjnej, fotograficznej, terapeutycznej i fizjoterapeutycznej. Chodzi, między innymi, o wypłacenie dodatkowych świadczeń postojowych czy czasowe zwolnienie z opłacania składek ZUS.
O takie właśnie wsparcie upominali się we wtorek przewoźnicy.
– Większość linii, które obsługujemy, jest zawieszona do marca. Jeździło nimi bardzo mało ludzi, dlatego szef musiał tak postąpić – mówi nam Marek Woliński, jeden z czterech kierowców zatrudnionych w firmie Szeleźniak z Kurowa. – Zostaliśmy na lodzie. Nikt nam nic nie obiecuje.
– Zatrudniam pięciu kierowców na linii Świdnik – Lublin. Utargi wystarczają na paliwo i opłaty dworcowe. Wypłaty i ubezpieczenia dla kierowców muszę już pokrywać z własnych oszczędności – tłumaczy Jacek Frelas, właściciel świdnickiego przedsiębiorstwa Fremiks. – Liczę się z tym, że firmę trzeba będzie zamknąć, tylko co teraz z tym zrobić? Wartość autobusów leci na łeb na szyję. Kto to kupi? – pyta.
Podobne protesty jak ten w Lublinie odbyły się także w innych polskich miastach, w tym w Krakowie, Katowicach czy Łodzi.