Nie była to akcja może tak spektakularna, ale polała się krew. Włodawscy policjanci musieli jechać do Okuninki, żeby poskromić włamywacza. Mężczyzna nie wytłumaczył im, z jakiego powodu wszedł bez pytania do wagonu pocztowego. Efekt jest taki, że czeka go długa odsiadka. Pod uwagę będzie brany jeden, dosyć istotny szczegół
Nawiązanie do Orient Expressu pojawia się nieprzypadkowo, bo w temacie kolejowym nasz region ma trochę do powiedzenia. To przecież w Małaszewiczach (pow. bialski) utknęły na lata wagony tego legendarnego składu. Są ambitne plany, pisane w języku francuskim, żeby pociąg wrócił w niedalekiej przyszłości na tory.
Ale wróćmy do akcji właściwej. Sobota, godziny poranne, włączył się alarm w placówce pocztowej, na miejsce ruszają policjanci. Kiedy dotarli do wagonu pocztowego, to znaleźli dwie rzeczy: rozbitą szybę i leżący na ziemi plecak. Jak nietrudno się domyślić, ta układanka miała jeszcze element ludzki.
Mężczyzna, który poszukiwał kryjówki, musiał się chować ponownie, tym razem przed mundurowymi. Ciężko stwierdzić, dlaczego uznał, że uda mu się przeczekać pod stolikiem - funkcjonariusze próbowali się z nim porozumieć, ale nic z tego nie wyszło. Jak wiadomo, tonący brzytwy się chwyta, a 37-latek chciał potraktować to powiedzenie dosłownie, bo zagroził, że jeśli "nieproszeni goście" nie zostawią go w spokoju, to zrobi sobie krzywdę. Ten plan też nie wypalił.
Mężczyzna trafił najpierw do szpitala, bo kiedy wybijał szybę, to się pokaleczył, a następnie został zatrzymany przez policję. W organizmie miał ponad pół promila alkoholu. W jego plecaku znaleziono sporo drobnych pieniędzy w różnym bilonie. Policjanci ustalają, skąd mogły pochodzić.
Ta historia ma jeszcze jeden zwrot, a mianowicie taki, że 37-latek wyszedł niedawno z zakładu karnego. Będzie więc odpowiadać przed sądem w warunkach recydywy - grozi mu do 15 lat za kratkami.