Czwórce oszustów udało się wyłudzić kredyty na kilkaset tysięcy złotych. W przestępczym procederze brały udział m.in. dwie pracownice banku.
- Przez długi czas kierownictwo banku nie zauważało nieprawidłowości - mówi Wiesław Tulikowski z chełmskiego ośrodka zamiejscowego Prokuratury Okręgowej w Lublinie. - Sprawa wyszła na jaw, kiedy jedna z zaangażowanych w ten proceder pracownic została zwolniona z pracy, a druga przeniesiona ze Stawu do chełmskiej centrali banku.
Kobiety zostały odcięte od finansowego źródełka i nie miały z czego spłacać kredytów. Wtedy bank zaczął wysyłać wezwania do figurujących w dokumentach kredytobiorców i poręczycieli. Wówczas zainteresowani dowiedzieli się, że są dłużnikami banku.
- Zbadaliśmy około 230 umów kredytowych - mówi Tulikowski. - Spośród nich, 193 uznaliśmy za wątpliwe. Razem z poręczycielami w kręgu naszego zainteresowania znalazło się blisko 50 osób. Zdecydowana większość przesłuchiwanych zeznała, że ich podpisy pod dokumentami zostały sfałszowane.
Okazało się, że większość podpisów wyszła spod ręki Hanki N. i Krystyny K. Prokuratura pierwszej z pań postawiła 132 zarzuty, a drugiej 145 zarzutów, dotyczących podrabiania podpisów i wyłudzania kredytów przy wykorzystaniu sfałszowanej dokumentacji. Te same zarzuty, ale już w znacznie mniejszej skali, usłyszeli też Robert K., syn Krystyny K., oraz Ewa K.
Całej czwórce grozi kara do ośmiu lat więzienia.