Chociaż nie ma jeszcze opinii biegłego, która określiłaby przyczyny pożaru w ośrodku Monaru, mieszkańcy są przekonani, że to było podpalenie. Od feralnej nocy boją się, że podpalacz wróci, aby skończyć to, co zaczął.
Potwierdza to Piotr Ołówek, rzecznik chełmskiej straży pożarnej. - Istniało zagrożenie, że ogień może przenieść się na sąsiedni, zamieszkany, budynek - mówi.
Wyrwani ze snu mieszkańcy razem z dziećmi wybiegli na dwór. Przestraszeni obserwowali, jak ratownicy zmagali się z żywiołem. Pożar ugaszono nad ranem. Rozpoczęło się liczenie strat. - Z przechowywanych w magazynie mebli nic nie zostało - ubolewa Fijałkowska. - Musieliśmy wyrzucić przesiąkniętą dymem żywność. Prawdopodobnie niewiele uda się uratować z odzieży. Choć ogień do niej nie dotarł, swoje zrobiły dym i woda. Na szczęście ocalała kuchnia i stołówka.
Strawiony przez ogień budynek trzeba będzie rozebrać. Bez odpowiedniego sprzętu nie będzie to łatwe. Problemem może być także pozostała w ścianach wata szklana. Ale to nie wszystkie kłopoty, bo pożar pozostawił po sobie nie tylko straty materialne, ale także strach. Mieszkańcy są przekonani, że pożar nie był przypadkowy. - To podpalenie - mówią z przekonaniem. - Może to ktoś wyrzucony z ośrodka za picie albo narkotyki. Może chcieć dokończyć to, co zaczął.
Już trzecią noc pilnują terenu. Aż do rana. Nikt nie narzeka, bo boją się wszyscy. - Zawsze jest dwóch portierów, ale my z kolegą też wstajemy w nocy i sprawdzamy - mówi jeden z mężczyzn. - Nie wiem, co bym zrobił takiemu draniowi, jakbym go złapał.
Policja na razie wstrzymuje się z ocenami. - Lada dzień będziemy mieli opinię biegłego. To od niej będzie zależało, jakie dalej podejmiemy działania. - mówi Henryk Marciniak, rzecznik chełmskiej policji.
Dotąd miasto nie zorganizowało jeszcze żadnej pomocy dla podopiecznych ośrodka. - Będę rozmawiał na ten temat z prezydentem - mówi Mariusz Kowalczuk, dyrektor Wydziału Spraw Społecznych. - Na pewno nie zostawimy tych ludzi samym sobie. •