Rozmowa z Antonim Czuprynem z Chojna Nowego, rannym w środowym wypadku autokaru pod Dunkierką i jego żoną Anną. Wczoraj pan Antoni przyjechał do Chełma
Antoni Czupryn: Dochodziła czwarta rano. Wszyscy spali. Nagle obudził nas ogromny huk. Zakołysało autobusem. Potem były tylko krzyki. Jedni leżeli na drugich. Mnie rzuciło w stronę środkowych drzwi. Znalazłem się w przejściu i to chyba uratowało mi życie. Kobiety, które zginęły, siedziały niedaleko mnie. Jedna obok drzwi, inna dwa miejsca przede mną. Nie mogliśmy się wydostać z autokaru, bo drzwi były zablokowane. Ktoś wypchnął okno dachowe. Tamtędy wyszliśmy.
• Ponoć długo czekaliście na pomoc?
Antoni: Pierwsi pomogli nam kierowcy TIR-ów stojących na parkingu. Wpuścili nas do naczep, żebyśmy tam poczekali na karetki. Nikt z pasażerów nie mówił po francusku. Zresztą, nie wiedzieliśmy, gdzie jesteśmy. Potem akcja ratunkowa przebiegała już bardzo sprawnie. Ciężko rannych przewieziono do belgijskich szpitali. Ja, z kilkunastoma lżej poszkodowanymi, znalazłem się w szpitalu w Dunkierce.
• Od razu skontaktował się pan z rodziną?
Antoni: Nie mogłem się dodzwonić.
Anna Czupryn: Ja miałam taki sam problem. Z Antosiem udało mi się porozmawiać dopiero w czwartek po południu. Powiedział, że wraca do Polski.
• Nie chciał się pan leczyć we Francji?
- Wolałem być bliżej domu, rodziny. Poza tym, moje obrażenia okazały się nie aż tak poważne. Mam złamane cztery żebra, mnóstwo siniaków i skaleczeń. Ale płuco jest całe.
• Jak zareagowała pani na wiadomość, że mąż wraca do kraju?
Anna: Rozpłakałam się jak dziecko. Nie mogłam doczekać się spotkania. Od razu powiadomiłam całą rodzinę. Z samego rana przyjechaliśmy do niego. Mąż stał i wypatrywał nas przez okno. Byłam szczęśliwa, że go zobaczyłam.
• W chełmskim szpitalu spędzi pan jeszcze parę dni. Co dalej?
Antoni: Lekarze obiecują, że po tygodniu wypuszczą mnie do domu. Potem będę odpoczywał. A gdy na dobre wydobrzeję, wracam do pracy w Irlandii. Ale samolotem. Do autokaru już nie wsiądę.