Sylwia W. zakwestionowała jakość komunijnego przyjęcia, które zamówiła w restauracji „Krokus”. Impreza zakończyła się karczemną awanturą, szarpaniną i wyzwiskami. Sprawa trafiła do sądu, klientka przegrała
Z relacji, jaką pani Sylwia zamieściła na facebookowej grupie „Mini giełda Chełm” wynikało, że podczas przyjęcia komunijnego w maju ubiegłego roku poszło o smak rosołu. I o to, że nie wszyscy biesiadnicy dostali drugie danie. Właściciel lokalu miał też odmówić zwrotu pieniędzy, wobec klientki kierować groźby i szarpać się z nią, a gości nazwać „bydłem”. Wszystko to działo się na zapleczu lokalu, gdyż jego właściciel miał odmówić wyjścia do klientki, by wysłuchać jej reklamacji.
– Pani Sylwia mija się z prawdą – napisał z kolei Anatol Kowalczyk, właściciel „Krokusa” na firmowym koncie na Facebooku. – Przyjęcie zostało zrealizowane zgodnie ze złożonym zamówieniem, nie było żadnych braków ani zamian, o czym była mowa w poście klientki.
Tuż po incydencie Kowalczyk zapewniał nas, że jeśli chodzi o menu, to nie ma sobie nic do zarzucenia.
– Chociaż byłem pewny swego, to aby nie popsuć sobie opinii zgodziłem się zwrócić klientce pieniądze za wydane rosoły i zakwestionowane przez nią potrawy – tłumaczył pan Anatol. – Otrzymała 170 zł. Kiedy myślałem, że jest już po sprawie, kobieta przyniosła mi robaczka, którego jeden z biesiadników znalazł na cieście. Wytłumaczyłem jej, że ciasta zostały do naszego lokalu dostarczone od innego producenta, a więc my z tą wpadką nie możemy mieć nic wspólnego.
Wówczas pani Sylwia wróciła do gości, którzy w „Krokusie” zabawili w sumie około czterech godzin. Kiedy pierwsi z nich zaczęli opuszczać lokal, klientka zwróciła się do barmanki, aby zwróciła jej jeszcze 90 zł za osobę, która nie przyszła na przyjęcie.
Barmanka poszła z tym do szefa, który odmówił wypłacenia pieniędzy. Gotów był natomiast zapakować i wydać nie zjedzony posiłek. I wtedy doszło do awantury. Kowalczyk miał usłyszeć od klientki, że jest zdziercą, prostakiem, i że ona nie wyjdzie, dopóki nie otrzyma pieniędzy.
W pewnym momencie kobieta wybiegła, po czym wróciła z siostrą. Miały zagrozić właścicielowi, że jeśli nie odda kasy, to obsmarują go w internecie. Z relacji restauratora wynika, że kiedy chciał zadzwonić na policję, kobieta wyrwała mu telefon i cisnęła nim o półkę.
Wszystko to działo się w pomieszczeniach produkcyjnych lokalu. Obie panie utrudniały pracę kuchni i stwarzały zagrożenie. W końcu Kowalczyk siłą wypchnął je na zewnątrz. Wybiegły z krzykiem, że zostały pobite. Wtedy na odsiecz kobietom mieli ruszyć mąż pani Sylwii i jego kolega.
W końcu w lokalu pojawili się policjanci. Po całym incydencie strony złożyły w prokuraturze i na policji zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa.
Sylwia W. zarzuciła restauratorowi, że kierował wobec niej groźby karalne i naruszył jej nietykalność. Policjanci przesłuchali ją i jej siostrę oraz rozmawiali z właścicielem i personelem restauracji. Nie dopatrzyli się znamion przestępstwa, wobec czego prokurator sprawę umorzył. Kobieta decyzję tę zaskarżyła do sądu, a sąd prokuratorskie stanowisko podtrzymał.
Z kolei Kowalczyk oskarżył kobietę o naruszenie miru domowego, uszkodzenie telefonu, kierowanie pod jego adresem gróźb karalnych oraz to, że jej mąż naruszył jego nietykalność.
Nieprawomocny wyrok właśnie zapadł. Sąd uznał Sylwię W. winną kierowania gróźb pozbawienia życia oraz tego, że wbrew żądaniom właściciela lokalu nie chciała opuścić jego pomieszczenia służbowego. Za to ukarał ją łączną grzywną w wysokości 1 tys. zł. Sprawa będzie miała swój dalszy ciąg także w sądzie cywilnym z powództwa Kowalczyka.