Trzech młodych mężczyzn z Lublina po nocnej biesiadzie w ośrodku przy popularnej „Rusałce” około godziny 5 postanowiło wykapać się w jeziorze. Ale dwóch z nich nie dało rady wejść do wody – zmorzeni alkoholem pozasypiali. Kiedy po dwóch godzinach obudzili się, nie zastali w domku trzeciego kolegi. W obawie, że mógł wejść do wody, zaalarmowali ratowników wodnych.
– Mężczyźni zadzwonili na nasz numer alarmowy 511 223 399 – mówi Andrzej Ożóg, ratownik wodny z Chełma. – Między innymi i ja zostałem wezwany do poszukiwania rzekomego topielca. W sumie nasz zespół liczył pięciu ratowników. Dwóch wypatrywało zaginionego z łódki, a trzech, w tym ja, nurkowało w zimnej tego ranka wodzie.
Ratownicy szukali zaginionego w miejscu wskazanym im przez jego kolegów. Po godzinie przerwali akcję. Całkiem ją zarzucili, kiedy w ośrodku niespodziewanie pojawił się poszukiwany mężczyzna.
– Ten pan od rana błąkał się po Okunince – dodaje Ożóg. – Pijany po prostu się zgubił i nie mógł trafić z powrotem do swojego ośrodka. W końcu po trzech godzinach mu się to udało.
Kiedy niedoszły topielec się odnalazł, jeden z jego kolegów poinformował o tym również zaalarmowaną policję. Przybyłym na miejsce funkcjonariuszom pozostało jedynie potwierdzić ten fakt i spisać mężczyzn, którzy skoro świt postawili na nogi całą ekipę ratowników.
– Tę sytuację trudno zakwalifikować jako fałszywy alarm – mówi Bożena Szymańska, rzecznik włodawskiej policji. – Koledzy zaginionego działali w dobrej wierze. W przeciwnym razie możliwe byłoby pociągnięcie ich do odpowiedzialności karnej i pokrycia kosztów akcji ratunkowej.