Nie jadł i nie pił. Nie wiadomo od jak dawna. O tym, jak daleko oddali się od budy decydował metalowy łańcuch. Mógł tylko czekać, aż ktoś przypomni sobie, że zwierzę też czuje głód i pragnienie.
"Nie mam na to czasu, ja tu biznes prowadzę” usłyszeli w odpowiedzi.
- Właściciel twierdził, że pies nie jest jego, że został zostawiony przez poprzedniego dzierżawcę - mówi inspektor Monika Belka ze Straży dla Zwierząt w Lublinie. - Ale to nie tłumaczy, dlaczego zwierzę nie było karmione, dlaczego za schronienie przed mrozem i wiatrem miał wielką budę, w której były tylko gołe deski. Okazało się też, że pies nie był szczepiony.
Jak udało się ustalić inspektorom, mieszaniec jadł wtedy, gdy ktoś litościwy z pobliskiego baru rzucił mu resztki jedzenia. Inspektorzy polecili właścicielowi, aby zajął się psem. Poradzili też, że jeśli nie jest w stanie tego zrobić, lepiej żeby oddał go do schroniska. Przy następnej wizycie okazało się, że nie zrobił nic.
- Zawiadomiliśmy Straż Miejską w Chełmie. Powiedzieli, że to nie ich sprawa - mówi Belka. - Informację przekazaliśmy też do Powiatowego Inspektoratu Weterynarii.
Agnieszka Lis, powiatowy lekarz weterynarii w Chełmie mówi, że nie może nic zrobić, bo pies... zniknął. A skoro go nie ma, to inspektorat ma związane ręce.
- Nasi pracownicy byli na miejscu, ale psa, a nawet jego budy, już nie było - mówi Lis. - Właściciel powiedział, że oddał zwierzę do schroniska. Nie mieliśmy podstaw, żeby mu nie wierzyć.
Nikt nie spytał mężczyzny o dowód na poparcie jego słów. - Jeśli właściciel oddaje psa, dostaje od nas pokwitowanie - mówi Mirosław Blacha, administrator chełmskiego schroniska. - Ale zapewniam, że ten pies do nas nie trafił.
Co więc się z nim stało? Strażnicy obawiają się najgorszego. - Może został zabity, może porzucony. W innym przypadku, dlaczego ten człowiek miałby kłamać - mówi Belka. - Będziemy wyjaśniać, co się stało. Nie zostawimy tej sprawy.
Właściciel psa twierdzi, że sytuacja wygląda inaczej, niż opisuje to Straż dla Zwierząt. - Ja lubię zwierzęta - zapewnia. - A pies, o którym mowa, nie był mój. Mimo to był karmiony. Podobnie jak inne zwierzęta, które przybłąkują się na stację.
Teraz na przykład mamy tu kota. Strażnicy powiedzieli, żeby oddać tamtego psa do schroniska. Ja uważałem, że tam na pewno nie będzie mu lepiej niż na stacji, ale mimo to zadzwoniłem. W schronisku odmówili przyjazdu. Więc zapakowałem psa do samochodu i zawiozłem do nich. To było w sobotę po godz. 8 rano. Niestety, nikt nas nie wpuścił do środka, mimo że dzwoniliśmy. Po półgodzinie czekania przywiązałem psa do furtki i odjechałem. A co miałem zrobić? Zabrać go z powrotem?