Do historii przeszła tegoroczna edycja Carnavalu Sztukmistrzów. Jak wypadł festiwal?
Sprawę przykrą omówmy na wstępie i krótko. Nietrafiony był pomysł ulokowania spektaklu Kliniki Lalek na zamkowym dziedzińcu, który okazał się scenerią równie malowniczą, co niepraktyczną. Goście wzajemnie zasłaniali sobie widok, ci z dalszych miejsc skandowali do tych z przodu „proszę siąść”, co było niepotrzebnym zgrzytem przy urokliwym występie. Miło nie było ani widzom, ani artystom, którzy z widowni powinni przecież słyszeć tylko zasłużone oklaski.
Owacjami na stojąco dziękowała publiczność zwariowanym artystkom z La Boca Abierta, które swoją opowieścią rozśmieszały do łez. Michael Jackson na akordeonie? Czapki z głów!
Furorę robił też występ eVenti Verticale – dwaj zbiegowie migiem oszukali percepcję widzów, którzy wręcz za pewnik przyjęli to, że panowie stoją na ścianie, a przecież przy niej wisieli. Widowiskowe sceny ucieczki wykonywali z taką lekkością, jakby wcale nie było to ciężką pracą.
To samo da się powiedzieć o duecie Barada Street, bo panowie śpiewali jakby nigdy nic nawet podczas wymagających wysiłku wygibasów, zaś ich „pa ram pam pam” było mocno zaraźliwe i pewnie ktoś nuci to jeszcze dziś.
Mistrzem kontaktu z publicznością był też Andrea Menozzi, który z widzami mógłby zrobić dosłownie wszystko. Kazałby im udawać wędzoną makrelę? Udawaliby.
Udawać niczego nie musi Lublin, który po raz kolejny zachwycił turystów, których musiało być dużo, bo na Starym Mieście było słychać najróżniejsze języki. Zachwycił też samych mieszkańców, którzy we własnym mieście mogli się poczuć jak turyści. A potem przysiąść i westchnąć: Carnaval Sztukmistrzów dopiero za rok.