Dawno o żadnym filmie nie było tak głośno na tak długo przed oficjalną premierą. Dawno żaden film nie był tak bardzo wyczekiwany i nie budził tak wielkich nadziei.
„Absolutne arcydzieło! Rola Seweryna godna Oscara”, „Dawno nie widzieliśmy tak porażającego filmu. Odkrycie”, „Jest filmem spełnionym pod każdym względem” - krytycy rozpływają się w zachwytach. Komplementów nie szczędzą też inni, którzy już mieli okazję zobaczyć obraz Jana Matuszyńskiego.
„Widziałem dziś. Cały czas zastanawiam się, co jest większym demonem - sztuka czy rodzina? Koniecznie!” - napisał Kuba Wojewódzki na swoim oficjalnym profilu na Facebooku (ponad 100 tys. polubień).
Leszek Bodzak, producent „Ostatniej rodziny”, przyznaje: - Promocja filmu powinna się zacząć na długo przed jego premierą.
Długa historia scenariusza
Artysta, spod ręki którego wychodzą obrazy przerażające, ale jednocześnie fascynujące. Ekscentryk, pracoholik, ofiara brutalnego i bezsensownego morderstwa. Syn, który rozwiesza w okolicy nekrologi ze swoim nazwiskiem, a po latach odbiera sobie życie. Historia rodziny Beksińskich wydaje się być znakomitym materiałem na film, ale przez lata nikt się za to nie zabiera.
W końcu temat na warsztat bierze Roberto Bolesto, autor scenariuszy do „Hardcore disco” i „Córek dancingu”. Pracuje nad nim prawie 10 lat. - Zaczął pisać w 2003 r. I bardzo długo szukał klucza do tej historii. Wydaje mi się, że znalazł go dopiero po śmierci Zdzisława Beksińskiego w 2005 r. - opowiada w wywiadzie dla Dziennika Wschodniego Leszek Bodzak, producent filmu. - Sztuka nie jest centralnym elementem filmu, choć oczywiście jest w tle i silnie wpływa na życie rodziny. Jest to historia o rodzinie. Roberta zafascynowało to, że wszyscy, z wyjątkiem Tomka, zmarli w jednym mieszkaniu. A Tomek, gdy się wyprowadził, to zaledwie kilkaset metrów od swoich rodziców.
Potem było długie wertowanie archiwaliów w Muzeum Historycznym w Sanoku, stypendium scenariuszowe Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej i pierwszy sukces: w 2010 gotowy tekst znalazł się w finale prestiżowego konkursu scenariuszowego Hartley-Merrill (obecnie Script Pro). Jednak mijają lata, a film nie powstaje.
Ważny lubelski akcent
Od dziecka fascynuje się kinem i muzyką. Jak przyznaje, produkcji filmowej częściowo uczył się sam i na studiach podyplomowych. Obejrzał tysiące filmów. To, co robi dziś, to realizacja jego największych marzeń. Z Leszkiem Bodzakiem, pochodzącym z Lublina producentem „Ostatniej rodziny” spotykam się jesienią 2015 r. Właśnie trwają zdjęcia do filmu.
- Autor scenariusza obrał ciekawą strategię: najpierw znaleźć reżysera, a potem razem szukać producenta - opowiada. - Więc najpierw Robert znalazł Janka. Obaj mają tą samą agentkę: Iwonę Ziułkowską-Okapiec. I to ona zadzwoniła do mnie podejrzewając, że mogę się z nimi dogadać, a dodatkowo jako producent-prawnik z wykształcenia rozstrzygnąć wszystkie problemy prawne. Podejrzewała słusznie.
Z wykształcenia prawnik i ekspert z zakresu pozyskiwania i zarządzania funduszami unijnymi. Spółka Aurum, którą zakłada ze wspólnikami jako firmę doradczą, z czasem ewaluuje w kierunku działalności filmowej. Tak powstaje Aurum Film: pierwsza firma producencka z Lublina, która dostała dotację z PISF na produkcję filmu fabularnego. Najpierw na „Carte blanche”, a następnie 3 mln zł na „Ostatnią Rodzinę”.
- Kiedy dostałem propozycję spotkania się z Jankiem byłem świeżo po obejrzeniu „Deep Love”, jednego z najbardziej nagradzanych polskich dokumentów ostatnich lat. - wspomina Leszek Bodzak. - Widziałem ten film na Krakowskim Festiwalu Filmowym i pomyślałem, że warto byłoby współpracować z tym reżyserem. I na drugi dzień zadzwoniła do mnie Iwona. To był nieprawdopodobny zbieg okoliczności.
Bezpośrednie mówienie snu
Sanok – to właśnie tu trafia dorobek artystyczny po śmierci malarza. Zgodnie z testamentem oprócz obrazów, grafik i fotografii muzeum dostaje także mieszkania, lokaty bankowe, listy, kasety magnetofonowe i filmy wideo dokumentujące życie rodziny. Wiele godzin nagrań.
Państwowy Instytut Sztuki Filmowej wymaga, by film opowiadających o prawdziwych wydarzeniach miał swojego konsultanta historycznego. Naturalną koleją rzeczy konsultantem przy tej produkcji zostaje Wiesław w Banach, dyrektor muzeum w Sanoku i spadkobierca całej spuścizny malarza. Prywatnie jego wieloletni przyjaciel.
- Pokreśliłem pierwszą i drugą wersję scenariusza - opowiada Banach, gdy w lutym tego roku przyjeżdża do Lublina z pracami Beksińskiego. Rozmawiamy przy okazji wernisażu wystawy „Bezpośrednie mówienie snu” na zamku lubelskim. - Powiedziałem, że nigdy nie dam praw autorskich jeżeli nie znikną rzeczy, które są absolutną nieprawdą. Podpisaliśmy nawet umowę, że film będzie realizowany na podstawie trzeciego scenariusza.
- Rzeczywiście pewne sceny wypadły, ale nie były to sceny kluczowe. Stało się to bez szkody dla filmu. Kopii nie kruszyliśmy - zapewnia Bodzak. - Ja dostałem ten projekt w ręce w maju 2015 r. Przez prawie pół roku toczyły się rozmowy ze wszystkimi, których ta historia bezpośrednio dotyczy. Od dyrektora Banacha po Piotra Dmochowskiego, marszanda Beksińskiego, który jest jedną z kluczowych postaci w scenariuszu. Bez jego zgody i wsparcia ciężko by było ten istotny wątek pociągnąć w filmie - tłumaczy. I dodaje: - Każdy miał jakieś obawy, zastrzeżenia, lęki. To zrozumiałe. Ci ludzie znali osobiście bohaterów naszego filmu, my nie. Kluczem była cierpliwość i wzajemny szacunek w tych wielomiesięcznych rozmowach.
Udokumentowana rodzina
Zdzisława gra Andrzej Seweryn, Tomasza Dawid Ogrodnik, Zofię Aleksandra Konieczna, marszanda Andrzej Chyra. - Zgodzili się wszyscy, którym reżyser zaproponował role - opowiada Bodzak. - Część została wybrana od razu, część w castingu, ale w zasadzie niemal od początku wiedzieliśmy kto powinien zagrać poszczególne postaci. Casting tylko to potwierdzał.
Film ma swoją światową premierę na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Locarno. Pierwszy pokaz i pierwszy sukces. Ze Szwajcarii Andrzej Seweryn wraca z nagrodą za najlepszą rolę męską. Na konferencji prasowej w Locarno ekipa opowiada o pracy na planie. Aleksandra Konieczna: Oglądaliśmy bardzo dużo materiałów archiwalnych. Mieliśmy wrażenie, że te materiały nas przytłoczyły. Ale też bardzo pomogły.
Rodzina Beksińskich to prawdopodobnie jedna z najlepiej udokumentowanych rodzin na świecie. Zdzisław praktycznie nie rozstawał się z magnetofonem, a potem z kamerą VHS. Grundig stał między tapczanami. Kamera była w kuchni, w łazience i w toalecie. Gdy już nie miał czego i kogo filmować, stawał z kamerą przed lustrem.
„Jestem taki niedopieszczony jeśli chodzi o moją osobę, o filmowanie mojej osoby. Nikt mnie nie chce” - mówi w jednym z archiwalnych nagrań, które można znaleźć w serwisie YouTube.
- Chyba tylko reżyser obejrzał wszystkie materiały - przypuszcza producent filmu. - Bardzo intymne dzienniki foniczne dostali przede wszystkim aktorzy. Nie było potrzeby rozdawać tych materiałów innym członkom ekipy.
Krajobraz 28 lat
37 dni zdjęciowych, głównie w Warszawie i okolicach. Mieszkania Beksińskich, w skali 1:1, zostają zbudowane na hali. W tych prawdziwych, na warszawskim Służewiu, mieszkają już inni ludzie. - Z czym były największe trudności? Chyba z odtworzeniem świata, którego już nie ma. Jestem ciekaw, czy widzowie będą sobie zdawać sprawę z tego jak bardzo ta kameralna opowieść jest naszpikowana efektami specjalnymi. Niemal każda scena powstaje z udziałem CGI (obrazy generowane komputerowo) - opowiada producent.
Aktorzy nie musieli grać do zielonej płachty. Zamiast greenscreen’a użyto projektorów do przedniej projekcji. Nikt w Polsce jeszcze nie robił tego w taki sposób i na taką skalę. - Duża część filmu dzieje się w mieszkaniach Beksińskich. Za oknem musiały być widoczne ulice z poszczególnych dekad. W dodatku ten krajobraz musiał się przez 28 lat zmieniać. W takich sytuacjach na hali stosuje się greenscreeny, a potem wkluczowuje się tło. Na planie wszyscy udają, że jest coś za oknem, a tam jest tylko zielona płachta - tłumaczy Bodzak.
Na pomysł, by zastosować przednią projekcję wpadł operator Kacper Fertacz. Klimat Służewa lat 70. i 80. w świecie cyfrowym odtworzył Norman Leto.
- Kiedy usłyszałem z czym to się wiąże, to zbladłem - wspomina producent. - To dość skomplikowana technologia. Nowoczesne, ale i bardzo głośne projektory wyświetlają na wielki ekran obraz, który jest za oknem. Już przy pierwszych testach było wiadomo, że przednia projekcja daje wizualnie efekt absolutnie niesamowity. Projektory zawisły nad scenografią. Gdyby spadły to zniszczyłyby dekoracje zbudowane za kilkaset tysięcy złotych. Z dźwiękiem też sobie na szczęście poradziliśmy.
Film „Ostatnia rodzina” na ekrany polskich kin wszedł 30 września.