Jakkolwiek książka jest o Simonie, córce Jerzego, wnuczce Wojciecha, prawnuczce Juliusza — trzech malarzy, ale przecież nie tylko o niej. To także obraz upadku znanej krakowskiej rodziny.
Simona już rodząc się dziewczynka nie spełniła oczekiwań rodziców. Jej matka nie chciała karmić dziecka. „Gdy służba przynosiła jej niemowlę w pierwszych dniach po porodzie mówiła: „Nie będę tego karmić. Zabierzcie to”.
Była słaba, zaniedbana, już w niemowlęctwie trafiła do szpitala., gdzie z największym trudem uratowano jej życie. I – co najważniejsze – odrzucona przez matkę, ledwo zauważana przez ojca.
Mimo, że w końcu zdecydowała się pójść własną drogą – studia z wyboru i miejsce zamieszkania odpowiednio odległe od Krakowa, to przecież nie udało się całkiem przeciąć pępowiny z matką, z tą, która dziecka nie kochała i udręczała je na wszystkie, możliwe sposoby.
Wydawało się, że do drewnianej leśniczówki pośrodku Puszczy Białowieskiej, bez wody i prądu ta elegancka mamuśka nie zdecyduje się przyjechać. A jednak bywała tu, rządziła, wymagała, aż w końcu wydziedziczyła córkę i tak żyjącą bardzo skromnie.
Simona – gadała ze zwierzętami, ponad trzydzieści lat żyła w drewnianej leśniczówce pośrodku Puszczy Białowieskiej, była naukowcem, ekologiem, autorką nagradzanych filmów i słuchowisk radiowych. Aktywnie działała na rzecz najstarszego lasu w Europie. Uważała, że należy żyć prosto i blisko przyrody. Wśród zwierząt znalazła to, czego nigdy nie doświadczyła od ludzi.
Książkę trzeba przeczytać. Napisana świetnie o kobiecie nietuzinkowej, która poznała co bieda, brak oparcia i zrozumienia w rodzinie. Simona była postacią barwną choć zaprzyjaźnić się z nią było niemal niemożliwe, była też niejednoznacznie oceniana przez tych, którzy mieli z nią kontakt. Pracowała z pasją i oddaniem, a jej największą miłością ostatecznie były zwierzęta, nie ludzie.