Losy miasta tworzą jego mieszkańcy. W dzisiejszym Londynie jak w tyglu mieszają się kultury i obyczaje z każdej strony świata. Tak też było niemal od samego początku miasta.
„Londyn” Edwarda Ruherforda to już jego trzecia epopeja „miejska”, po Paryżu i Nowym Jorku. Powieść zaczyna się jeszcze w czasach przed podbiciem terenów dzisiejszej Wielkiej Brytanii przez Rzymian. To opowieść o kolejnych pokoleniach londyńczyków. Wydarzenia historyczne są tu tłem dla barwnych losów mieszkańców.
Autor zbudował swoją obszerną powieść chronologicznie. I mimo że pomiędzy kolejnymi odcinkami są odstępy kilkudziesięciu i więcej lat to nić rodowa tka się w postaciach kolejnych bohaterów, tworząc fascynujący obraz jednej z największych metropolii od narodzin, przez wzloty pełne chwały i haniebne upadki. Silversleeves, Bull, Barnikel i inne nazwiska przewijają się w kolejnych rozdziałach. Autor pokusił się nawet o drzewo genealogiczne tych rodów. Jest też jeden element fizjonomii, który pojawia się jako genetyczne dziedzictwo u kolejnych bohaterów jednej z rodzin - błona między palcami u rąk.
Książka Edwarda Rutherforda to historia imigrantów. Bo Londyn niemal od początku był miastem obcych, przybyszów z różnych stron świata. Londyńczycy to społeczność powstała z europejskich imigrantów, tygiel narodów, jakim później stał się też Nowy Jork. Kim jest londyńczyk? Ktoś kto tu mieszka. A cudzoziemiec to każdy mieszkający poza Londynem.
Poznając dzieje rodzin na naszych oczach rodzą się też kolejne części dzisiejszej metropolii. Najpierw jest to wiejska osada, by później stać się siedzibą władców a dziś nowoczesną metropolią, w której wciąż jednak można napotkać ślady działalności ludzi sprzed wieków.
Czytając „Londyn” myślałem o swoim własnym Lublinie i trochę zazdrościłem, że nikt jeszcze nie pokusił się o spisanie dziejów mojego miasta w taki sposób.