Ta książka rozdrapuje strupy, które na pewno już przyschły. Chwilami jest prawdziwie bolesna. Tym bardziej, że czasem chcemy o czymś zapomnieć, albo wypieramy doznane dawniej upokorzenia, wreszcie może po prostu nie podoba nam się to lustro, w jakim trzeba się zobaczyć i stwierdzić – po prostu tacy właśnie jesteśmy.
Między 1939 a 1947 rokiem niemal 200 tysięcy polaków zranionych przez wojnę i wielką politykę, zaczęło żyć na obcej wyspie. Większość tubylców nie była tym zachwycona. – Wylądowaliśmy na Marsie i żeby przeżyć, musieliśmy założyć tam Polskę – powiedział jeden z uchodźców. Kilka historii z życia na Marsie zawiera właśnie ta książka” – to czytamy we wstępie.
Jak wyglądało to życie na Marsie? Pogmatwane polskie losy, ludzie rzuceni przez historię na obcą ziemię, niezrozumiani i nie rozumiejący. Skrzywdzeni przez wojnę często z poczuciem niższości, ale też tak traktowani przez Brytyjczyków, nie znający języka, zagubieni.
Tworzą swój własny, polski Londyn. A w nim oprócz – czasami, wsparcia, także polskie piekiełko, polskie intrygi. Młodzi, szukający miłości, lub po prostu bezpiecznej przystani, domu, żenią się nie tak, przeżywają dramaty rozstania lub porzucenia. Dorastające dzieci nie znają ojców, żyją w poczuciu opuszczenia
Starsi bezradni, niezaradni czują się i są oszukani – wojna minęła a oni stali się niepotrzebni. Intrygi i skandale polskiego high lifu na uchodźctwie nie zawsze dały się zamieść pod dywan – uparcie wyłaziły i urabiały opinię. Takie było to życie. Świetna, niewielka, na jeden wieczór znakomita lektura.