Prószyński i S-ka
Szczerość granicząca z prowokowaniem była jego domeną. I tzw. "święte oburzenie” odbiorców sprawiało mu pewną radość tym bardziej, że w jego życiu nie było miejsca na tzw. "święte dziewice” chyba, że szło o ich gorszenie.
W swojej książce o kobietach Starowieyski oczywiście nie dopuszcza takiej oto możliwości, że się myli.
Nie generalnie, ale choćby w jakimś stopniu. Tworzył własną wizję kobiet - obfitych, naturalnych w swojej nadwadze, starości, cielesności. Można powiedzieć, że szedł pod prąd dzisiejszemu modelowi wychudzonej Lolitki. Ba, posiadł nawet wiedzę o ich psychice, motywach, ilorazie.
"..To ono mnie u kobiet zawsze najbardziej interesowało. Chutne spojrzenie dorosłej kobiety jest czymś, co człowieka zniewala. Młode dziewczyny go nie mają. Żaden z malarzy porządnie go nie oddał” - pisał Starowieyski i powinny go za to kochać wszystkie porzucone z powodu pierwszych zmarszczek, niezaspokojone w miłości. Dziś jeszcze mogą podsuwać tę książkę niewiernym kochankom i mówić - "widzisz, przecież mówi tak nie byle kto - mistrz”.
Oczywiście można się nie zgadzać ze Starowieyskim. Kobiety pełne kompleksów wiedzą swoje, kryją się pod kieckami-namiotami, nie odkrywają grubych ud i zbyt dużych biustów.
Jego to zachwycało. Zresztą - iluż myślących jak on chodzi dziś po tym świecie? Dzisiaj mężczyźni kochają swoje laleczki Barbie i kładą na włosy tony pachnącego żelu. Za nic mają radość ducha i ciała kobiet, jakich żaden tabloid nie pokazałby na pierwszej, ani na żadnej stronie.
Dlatego w wielu domach ta książka mogłaby znaleźć się na widocznym miejscu, na stole, choć kobiety najczęściej same wiedzą lepiej, jakie są.