Wydawnictwo Czarne
Autor fantastycznego zbioru reportaży "Gottland” poświęcił narodowi "który ma zupełnie inne wady niż Polacy” kolejną książkę. Szczygieł idzie tym tropem. Szuka typowo polskich wad ("w jednym oku siedzi nam etos, a w drugim patos”), ale ich nie znajduje. A czytelnik dostaje pozbawiony pozorów obiektywizmu zbiór esejów, reportaży i felietonów o swoistym raju na ziemi.
Czytam. A w trakcie: pękam ze śmiechu, wzruszam się, kręcę głową ze zdziwieniem. Słowem: świetnie się bawię.
Choć czasem mam pretensje do autora za jego bezkrytyczną fascynację krajem sąsiadów, to nosa do tematów, trafnych ocen i wniosków, czy profesjonalnego reporterskiego warsztatu odmówić mu nie sposób.
Reporter z Polski odwiedza specjalizującego się damskich aktach fotografa Jana Saudka, kontrowersyjnego artystę Dawida Cernego, czy filozofa i poetę nurtu fekalizmu Egona Bondy. Ale zanim do nich zapuka, wcześniej grzebie w archiwach, rozpytuje sąsiadów, godzinami ślęczy w bibliotekach.
Z tej osobisto-dziennikarskiej podróży wyłania obraz kraju bez wad. Chyba, że wadą jest ogromny dystans do siebie, ponad przeciętne poczucie humoru, czy znajdywanie pozytywów w najmniejszym drobiazgu.
Czesi to pragmatycy, którzy zawsze na pierwszym miejscu stawiają swoje dobre samopoczucie. Indywidualiści, którym obce są takie pojęcia jak patos i bohater. A że każdy naród tego patosu i bohaterów potrzebuje oni radzą sobie na swój sposób. Jak? Od czasu igrzysk w Nagano mają swój sport narodowy - hokej. Mają też operę o hokeju. A dokładnie o tym, jak w trakcie dekoracji sportowców na wspomnianej olimpiadzie, pominięto jednego z nich (rezerwowego bramkarza, który notabene podczas całej olimpiady ani razu nie wyszedł na lód). "Zamiast skorzystać z okazji – pisze Szczygieł – stosują tę najszlachetniejszą ucieczkę od szczerości - ironię”.
Lista zalet statystycznego Czecha jest długa (zwłaszcza z punktu widzenia Polaka od dziecka nurzającego się w martyrologii). Czesi mają skłonność raczej do trywializmu niż koloryzowania. Przykład? Pierwszy z brzegu: Spadochroniarze zamachowcy, którzy uwolnili świat od nazistowskiego dygnitarza zwanego "Archaniołem Zła” - Reinhard'a Heydrich'a, latami nie mogli doczekać się okolicznościowego obelisku. W nagrodę za bohaterski czyn dostali od rodaków coś znacznie bardziej praktycznego niż pomnik - knajpę swojego imienia.
– Są mistrzami pacyfizmu, co nie oznacza, że brakuje im honoru – pisze reporter, któremu nie raz pamiętliwy Czech wypomniał zbrojną interwencję polskich wojsk w 1968 roku. W kraju, którego mieszkańcy na pierwszym miejscu stawiają pogodę ducha j, nie ma też miejsca na religię.
Ateiści to 2/3 czeskiego społeczeństwa. Nie chodzą do kościoła, nie urządzają pogrzebów, często zapominają odebrać z krematoriów urny z prochami bliskich. Nie ma tu czego szukać Bóg, nie ma miejsca na Kościół.
Reportera, który urodził się na ziemi, która wydała na świat też papieża Polaka, ten powszechny, wręcz ostentacyjny ateizm nad wyraz fascynuje. Szuka jego źródeł (długie lata komunizmu?) i próbuje tłumaczyć ("Czesi są wielkimi indywidualistami. W przeciwieństwie do Polaków, którzy są stadni, którzy są niewolnikami zwyczaju i tradycji”).
Nietypowy dla tej części świata brak potrzeby religijności najlepiej tłumaczy jeden z bohaterów tekstu "Tu nikt nie lubi cierpieć”: Nazywam to republiką zaprzeczania. Usuwanie sprzed oczu zestresowanego obywatela wszystkiego, co wiąże się z przemijaniem, starością, śmiercią.