Dom Wydawniczy "Rebis"
"Prosili o nieujawnianie ich nazwisk. Potwierdzali, że wprawdzie system się zmienił, ale metody musiały pozostać te same. Jeśli zdradzimy nazwiska, wydamy na nich wyrok. Nie bali się UOP. Bali się dawnych pracownikow SB zakonspirowanych w podziemnych strukturach, oczekujących na powrót starego porządku."
Tak powstaje reporterski zapis działania bezpieki. Demaskatorski i szokujący. Z relacji byłych esbeków wynika, że w PRL-u z bezpieką współpracowali... niemal wszyscy. To było zamknięte koło. Czasem ten, który współpracował, nie miał pojęcia, że sam jest inwigilowany przez tego, którego inwigiluje. Żona donosiła na męża, matka na córkę, przyjaciele na siebie nawzajem. Donosy kolegów z pracy to był chleb powszedni.
Z bezpieką współpracowali dziennikarze, aktorzy, literaci, księża, naukowcy, inżynierowie. Żeby nakłonić do współpracy wystarczyło jedynie trochę czasu i wiedzy na temat kandydata na TW. Czasem zresztą nie trzeba było się specjalnie starać.
"Adam G.: Niektórzy ludzie rodzą się donosicielami. Donosicielstwo w nich dojrzewa, aż w końcu zjawia się oficer SB, który jest wybawieniem dla donosiciela, spełnieniem jego potrzeby donoszenia. "
Z takich i podobnych refleksji wyłania się wstrząsający obraz nie tylko tajnych współpracowników, ale przede wszystkim pracownikow SB. Tych, którzy pozyskiwali "ludzki materiał" do współpracy. Którzy ten "materiał" urabiali, naginali, łamali, wykorzystywali. A w końcu niszczyli.
Jacy to byli ludzie?
"Mirosław B.: "Myśmy byli funkcjonaroiuszami dwadzieścia cztery godziny na dobę. (...) O nikim nie mogłem powiedzieć, że jest moim przyjacielem. Nie chciałem mieć przyjaciół. Taki przyjaciel mógł się okazać niebezpieczniejszy niż wróg. W SB każdy z nas był sam."
Bezwględni, okrutni, pozbawieni uczuć. Ale też samotni, zdziwaczali, zamknięci we własnym świecie urojeń i fobii. Zniszczeni przez pracę, która właściwie była całym ich życiem. Specjalnie dla "swoich" ludzi w Barcinkach partia ufundowała ekskluzywne sanatorium. Trafiali tam esbecy z "chorobą numer trzysta", czyli nerwicą.
"Jerzy K.: Psychiatrzy mieli dużo pracy. Najbardziej bali się samobójstw, bo potem ich rozliczano."
Nikt nie wie, ilu esbeków popełniło samobójstwo. Ilu zwariowało. Ilu trzeba było "unieszkodliwić", bo zaczynali być niebezpieczni. To jedna z tych najpilniej strzeżonych tajemnic tamtych czasów.