Ten kryminał czyta się nie tylko z zainteresowaniem, lecz także z prawdziwą przyjemnością. Zawiera dużą dawkę sytuacji budujących napięcie, ale jednocześnie nie poraża brutalnością, bezsensowną agresją właściwymi współczesnym książkom tego gatunku.
Bohaterką jest przesympatyczna Molly Murphy, a akcja powieści dzieje się na początku ubiegłego stulecia, kiedy jeszcze ulice nie były brukowane i konne wozy opryskiwały przechodniów błotem.
Molly uparła się, żeby zostać detektywem i mimo wielu przeciwności realizuje swój plan.
Tym razem pani detektyw trafia do rezydencji usytuowanej na odludziu, tajemniczej, mrocznej w której każdy mieszkaniec może mieć coś na sumieniu. Syn senatora Barneya Flynna został porwany. Porywacze przekazali rodzinie informację, że dziecko zostało zakopane żywcem na terenie ich posiadłości, w pojemniku zapewniającym dostęp powietrza.
Niestety nadgorliwy policjant zastrzelił porywacza, a rodzice już nigdy nie mieli poznać miejsca, w którym został ukryty ich jedyny syn. Atmosferę zagęszcza obecność sióstr Sorensen – spirytystek, które mają pomóc w rozwiązaniu mrocznej zagadki, ale jest podejrzenie, że są oszustkami. Molly uczestniczy w ich seansach podczas których przywoływane są duchy.
Bohaterka książki jest dość biedną imigrantką przybyłą z Irlandii i w sferach arystokratycznych jest zaledwie tolerowana. Czy uda jej się przeniknąć uprzedzenia i niechęć? Liczyła na wsparcie i pomoc Daniela Sullivana, ale wszystko się pokomplikowało, bo ich kontakty zaczynają wykraczać poza stosunki służbowe. To wcale nie pomaga w odkryciu straszliwej tajemnicy tego miejsca.
„…życie to pasmo dobrych, a potem złych chwil. Najpierw góra, potem dół. Ale człowiek się nie poddaje, bo zawsze ma nadzieje na przyszłość. Dużo w życiu przeszłam. Poradzę sobie i teraz” – mówi bohaterka i trzeba jej wierzyć, bo jest uparta, inteligentna, z poczuciem humoru i zawsze osiąga cel.