Kapłanka włożyła wianek na głowę, w dłoń nabrała odrobinę magicznego pyłu i posypała najpierw swoją głowę, a potem swoich towarzyszy. Śpieszyła się, bo ceremonia już trwała. Tłum złożony z tysięcy wiernych zaczął falować.
Florence Welch całkowicie zawładnęła publicznością i jak wspomniana na początku kapłanka rozpoczynała kolejne elementy przepięknego święta muzyki. Sama też nie kryła emocji. Przyznała, że bardzo dobrze wspomina pierwszy polski koncert w Warszawie. I powiedziała, że zespół przyjechał do Krakowa w tak nietypowym okresie w swoim kalendarzu właśnie dlatego, że jest tu najlepsza publiczność na świecie. Kokieteria? Wnioskując po tym, jak sama przeżywała koncert – nie sądzę.
Florence Welch z zespołem była gwiazdą drugiego dnia Coke Live Music Festival. Z wyborem headline'ra organizatorzy trafili w samo sedno. Trochę się jednak martwiłem, że przez cały wieczór oczekiwania na ten jeden koncert będę się nudził. I znowu się myliłem. Bardzo sympatycznie drugi dzień festiwalu rozpoczęła Marika i Spokoarmia. Publikę rozkręcił też Ras Luta. Swoje przesłanie pokoju, przyjaźni i miłości wcielał w życie prosto ze sceny, kiedy przepraszał ochroniarza z którym pokłócił się przed koncertem. Na londyńską dyskotekę zabrała Katy B, a mocne gitarowe uderzenie zaprezentowali The Cribs.
A na końcu byli Wu Tang Clan. Mieli wystąpić wcześniej, ale z powodu problemów z transportem ich koncert został przełożony. I dzięki temu na dużej scenie w porze koncertu Wu Tang Clan wystąpili Tres B. I ta niespodziewana zmiana okazała się znakomitym posunięciem. Zespół świetnie sobie poradził z ogromną publicznością czekającą przecież wcale nie na nich.