Koncert Maryli Rodowicz, Lublin, hala Globus, 18.09.09
W odpowiednim miejscu i sprzyjających okolicznościach.
Przez 15 lat Maryla Rodowicz nie dała w Lublinie otwartego koncertu. Poprzedni miał miejsce w hali MOSiR i nie był specjalnie udany z uwagi na kiepską akustykę sali. Pięć lat temu wystapiła w Teatrze Osterwy na zamkniętej imprezie dla pracowników PKO BP i jego przyjaciół.
Wtedy dzięki współpracy z bankiem udało nam się zorganizować wejściówki dla kilku czytelników. W ubiegłym roku najbardziej zdeterminowani fani pojechali do Radawca na dożynki powiatowe, których gwiazdą była Rodowiczka. Ale większości nie uśmiechała się nocna eskapada za miasto i zabawa na klepisku.
Wielu wielbicieli niezrównanej wykonawczyni "Małgośki”, "Remedium”, "Niech żyje bal” i "To już było” wciąż czekało na normalny koncert w Lublinie w godnym jej miejscu. Wiadomo było, że to musi być hala Globus, bo artystka jest droga i w mniejszej sali – np. tej w Centrum Kongresowym Uniwersytetu Przyrodniczego – bilety musiałyby kosztować ponad sto złotych.
Lokalni organizatorzy obawiali się jednak, czy uda się sprzedać ponad cztery tysiące biletów, aby zbilansowały się honoraria i koszt wynajmu obiektu. Tymczasem inicjatywę przejął impresariat artystyczny firmy PAV z Końskich. Połączył sprzedaż grupową i indywidualną, a efektem była pełna hala.
Świadomość występowania dla kompletu publiczności najwyraźniej uskrzydliła piosenkarkę. Mimo swych 64 lat tryskała energią jak 30-latka, wywijała na prawo i lewo gitarą, mocno przytupywała przy dynamicznych kawałkach i śpiewała z wielką pasją. Odbiorcy nie ograniczali się do oklasków i przy największych przebojach zamieniali się w wielki chór.
W takiej atmosferze czas pędził jak szalony i niewiadomo kiedy minęły dwie godziny. Tylko tyle – zamiast zapowiadanych wcześniej trzech godzin – postanowiła pokoncertować w Lublinie Rodowiczka. I nic nie dała burza braw po kolejnym bisie. Może to i dobrze, bo nikt się nie spieszył i było więcej czasu na spotkania ze starymi znajomymi i wymianę refleksji.