Międzynarodowy Festiwal "Najstarsze Pieśni Europy”, Studio Koncertowe Polskiego Radia Lublin, 26–28.11.09
Przez trzy wieczory – od czwartku do soboty – przez scenę Studia Koncertowego Polskiego Radia Lublin przewinęli się artyści z Litwy, Islandii, Serbii, Federacji Rosyjskiej, Ukrainy, Autonomii Palestyńskiej, Kazachstanu i Polski. Byli wśród nich ludowi muzycy oraz etnomuzykolodzy rekonstruujący i wykonujący archaiczne pieśni.
Wszyscy wykonywali pieśni epickie, bo one były głównym nurtem dziesiątej edycji festiwalu. Zabrzmiały islandzkie eposy rimur sięgające czasów wikingów, miłosne i obyczajowe pieśni beduińskie, starodawne rosyjskie byliny, pieśni z czerkieskich eposów, batalistyczne pieśni serbskie, ballady ukraińskie oraz pieśni nabożne z kilku regionów Polski.
Większość wykonawców zaprezentowała się w tradycyjnych strojach charakterystycznych dla ich rodzinnych stron albo odpowiadających charakterowi śpiewanych utworów. W tle mieli wystawę "Żywoty świętych” Magdaleny Dudek, składającą się z batików rozwieszonych na wielkiej płachcie zwisającej z wysokiego sufitu studia.
Ekspozycja o katolickiej tematyce oczywiście najlepiej komponowała się z polskimi pieśniami nabożnymi. Była idealną ilustracją czwartkowego koncertu Adama Struga, Ewy Grochowskiej i Krzysztofa Butryna, którzy właśnie te utwory wykonywali. Doskonale pasowała też do niektórych pieśni prezentowanych tego dnia przez Zespół Międzynarodowej Szkoły Muzyki Tradycyjnej przy Fundacji "Muzyka Kresów”.
Jednak takie tło nie raziło też, kiedy artyści pochodzący z kręgu prawosławnego śpiewali pieśni religijne. Wraz z katolicyzmem należy on bowiem do wspólnej rodziny chrześcijańskiej. Nie przeszkadzało nawet podczas koncertu Palestyńczyka, bo przecież jego ojczyzna jest kolebką chrześcijaństwa.
Pieśni epickie są zwykle długie i oparte na niespiesznym rytmie. Zachodziła więc obawa, że koncerty nie będą się cieszyły specjalnym zainteresowaniem publiczności, a pod ich koniec widownia może wręcz świecić pustkami. Stało się zupełnie inaczej.
Niemal codziennie od początku do końca wszystkie krzesła były zajęte. Niekiedy spóźnialscy musieli stać albo siadać na podłodze (w zależności od preferencji). Tłok był tak duży, że w związku z brakiem klimatyzacji w sali panowała okropna duchota.
Duże zainteresowanie słuchaczy występami, niesłabnące w trakcie trzygodzinnych koncertów, było przede wszystkim wynikiem dobrego doboru artystów. Wielu z nich było z założenia atrakcyjnymi dla publiczności. Jedni przyjeżdżali po raz pierwszy do Lublina i reprezentowali kultury, z którymi mamy u nas bardzo rzadko do czynienia. Inni to ulubieńcy lubelskich fanów.
Wszyscy tak ułożyli programy swoich występów, by były jak najbardziej zajmujące, na przykład dzięki rozmaitości tematycznej. Wszyscy promieniowali pasją, z jaką wykonywali swoją muzykę. Wielu bardzo ciekawie opowiadało o prezentowanych utworach, a zapowiedzi tłumaczyli translatorzy, więc wszystko było jasne. No, prawie wszystko, bo w sobotę podczas występu zespołu Russkaya Muzyka tłumaczka zawiodła.
Ale ta wpadka i duchota na sali (zawiniona raczej przez PRL, wynajmujące organizatorom pomieszczenie) to jedyne minusy imprezy. Trzeba ją zatem uznać za udaną. I życzyć Fundacji "Muzyka Kresów”, działającej od ubiegłego roku wespół z Ośrodkiem Międzykulturowych Inicjatyw Twórczych "Rozdroża”, co najmniej dziesięciu kolejnych wydań tego bardzo cennego i sympatycznego festiwalu.