Zdjęcie ze spektaklu "Zły" w reżyserii Łukasza Witt-Michałowskiego". Premiera 2009 r. (fot. Materiały prasowe)
Potrafię zrozumieć młodego człowieka w dresie. Stoi pod blokiem, bo na knajpę go nie stać. Kradnie, bo chce sobie kupić buty. Chcę im jednak powiedzieć, że to droga donikąd. Trafisz do grobu, albo za kraty. Ja o grób się otarłem, a w więzieniu byłem.
Bawiliśmy się
Pochodzę z biednej rozbitej rodziny. Wychowywała mnie matka. Bardzo wcześnie musiałem stać się samodzielny: ugotować, posprzątać. Nie od razu byłem typem ulicznika.
Gdy miałem osiem lat przeprowadziliśmy się z Nałęczowskiej na Wieniawę. To był blok Urzędu Wojewódzkiego. Dzieciaki dokuczały mi, bo nic nie miałem. Wtedy nikogo nie interesowało, że jesteś mądry czy inteligentny. Zaczęli mnie słuchać dopiero, gdy postanowiłem torować sobie drogę pięściami. Tak zintegrowałem się z moimi rówieśnikami.
Było nas około czterdziestu. Do Saskiego chodziliśmy bić się z punkami, na koncerty robić zadymy. Imprezy, laski wyrwać - to wszystko Jeżo. Świat kręcił się wokół mnie i było mi z tym dobrze. Nigdy nie chciałem być anonimowy. Zawsze bałem się szarej masy.
Widziałem wokół ludzi, którzy całe życie oszczędzają by położyć sobie płytki w łazience. Nigdzie nie wyjeżdżali, niczego nie widzieli, istniała tylko ta pieprzona fabryka i ten dom. Nie rozumiałem i nienawidziłem tego.
Zakochałem się na schodach
Chciałem się uczyć dalej. Tylko matka narzekała, że jej ciężko, że może bym poszedł do pracy. Skończyłem zawodówkę, technikum rzuciłem. Jak każdy młody człowiek za komuny: praca, wojsko, ślub.
Ożeniłem się z dziewczyną, którą zobaczyłem na schodach. Miłość od pierwszego wejrzenia naprawdę istnieje. Za komuny uczciwa praca nie wystarczała na normalne życie. Kombinował każdy, wtedy nie było to niczym szczególnym. Ja też. I tak w to wsiąkłem, że nie mogłem bez tego żyć.
Po upadku systemu zaczęło mnie to wszystko przerastać. Czasem zastanawiam się jakby się potoczyło moje życie gdybym skończył studia. Zawsze marzyłem, że będę wykładowcą na uniwersytecie. Chciałem zgłębiać wiedzę i przekazywać ją dalej. O aktorstwie też myślałem. Ale jak, po zawodówce?
Nie kradliśmy w tamtych czasach zupełnie. Wtedy nie kradł nikt.
Stoliki i saksy
Po upadku komuny wszyscy poszli handlować na stoliki. O piątej rano zapieprzałem autobusem z plecakiem do hurtowni po batoniki i inne rzeczy w kolorowych opakowaniach. To było dla coś żałosnego. Myślałem: Mam dwadzieścia kilka lat, a stoję przy pierdolonym łóżku polowym, bo muszę zarobić na chleb dla dzieci.
Zrezygnowałem i poszedłem do firmy polonijnej. Tyle, że zawsze miałem kłopoty z przełożonymi. Może przez moją aparycję, może wykształcenie? Bo jak ktoś skończył tylko zawodówkę to jest przecież debilem. Nie uważam się za kogoś wybitnie inteligentnego, ale ciemniakiem też nie jestem. A tu facet każe mi robić coś bez sensu. Tłumaczę: panie kierowniku, robię to już od roku to chyba wiem co robię. Kończyło się burzliwą dyskusją i z hukiem odchodziłem z pracy.
Po kilku nieudanych próbach normalnego życia, wyjechałem. Szukałem chleba w Holandii, Francji, Hiszpanii. Cztery lata spędziłem na emigracji. Jeździłem do Polski z bagażnikiem pełnym prezentów, dzieci przyjeżdżały do mnie. To nie były już te czasy, że się domy budowało, ale przynajmniej było rano na bułki.
Po dwóch latach stwierdziłem, że żona żyje na jakimś tam poziomie, ale nie widzimy się. Tęsknię, a do tego dojazdy zżerają wszystkie moje oszczędności. Pociągnąłem to jeszcze jakieś dwa lata i wróciłem do kraju.
Chwilę bramkowałem
Początek lat 90. w Polsce to bezkrytyczny zachwyt zachodem. Ludzie myśleli, że jak markową odzież mogą kupić nie za dolary, ale za złotówki, to już jest Europa. A ja zobaczyłem już inny zachód. Gdzie robotnik bez wykształcenia mieszka w domku z ogrodem i jeździ mercedesem S klasy. Bo państwo zapewnia tak nisko oprocentowane raty, że go na to stać. To nie są jakieś wygórowane aspiracje, tak powinno być. A u nas zawsze było to chore. Do dzisiaj jest.
Byłem sprawny fizycznie i obity więc zacząłem stać na bramkach. To było fajne. Na bramce jesteś jak Bóg. Ty decydujesz: wejdziesz - nie wejdziesz. Wyrzucę go, albo poklepię po ramieniu. No i dupy. Co tu będę ukrywał - całe życie miałem słabość do kobiet. Któregoś dnia poczułem się jak na emigracji – też mnie praktycznie nie było w domu. Pracuję w huku do czwartej rano, o 6 jestem w domu, jem śniadanie i kładę się. Śpię do 13-14, a o 19 ja już muszę lecieć z powrotem. Takie dziwne życie.
Nie drepczę, tylko skaczę
Czepiałem się różnych zajęć, aż spotkałem odpowiedniego człowieka. Wtedy powstawały największe ekipy. Jak stoisz na bramkach to ocierasz się o ten świat. Cały czas jesteś na granicy, którą w każdej chwili możesz przekroczyć. Dochodzenie do czegoś małymi krokami to nie dla mnie. Wolę skoki do głębokiej wody. Chociaż się boję, to bez tej adrenaliny żyć nie potrafię.
Więc skoczyłem. Miałem swoją ekipę, ludzi, którzy dla mnie pracowali. Rozwijałem się, miałem wzloty i upadki. Moja żona kiedyś powiedziała, że ze mnie byłby naprawdę zajebisty facet, gdyby nie uzależnianie się od złych rzeczy. W stosunku do siebie zawsze czuję pewien niedosyt. Jak byłem bramkarzem to zastanawiałem się czy rzeczywiście jestem w tym dobry. W końcu byłem tylko ulicznikiem. Później przyszła gangsterka.
Bali się mnie ci, co mają się mnie bać. Lubili ci, którzy mają mnie lubić. Ale zastanawiałem się, czy ja do końca jestem gangsterem? Przecież ja nawet w więzieniu nie siedziałem.
Czas prosperity
Pierwszy raz zamknęli mnie na półtora roku. Gdy wyszedłem, posypały się propozycje. Sprawdziłem się - sztywny chłopak, nikogo nie sprzedał. Pamiętam, jak wstyd mi było się przyznać, że siedziałem tylko półtora roku.
Zastanawiałem się, czy oni mnie na pewno traktują poważnie. Ktoś siedział pięć lat, ktoś osiem. Może przy takich rozmowach lepiej w ogóle nie wspominać, że siedziałem? Dziś mam to samo. Nikomu nigdy nie powiedziałem, że jestem aktorem. Jak ktoś pyta czym się zajmuję to mówię, że dorabiam w teatrze.
Nigdy nie wiedziałem, kim jestem. Jakąś hybrydą, mutantem, zjawiskiem. Wtedy byłem już w tym świecie otrzaskany. Spotkałem kolegę, który też wyszedł. Pracowaliśmy w tandemie, zresztą bardzo udanym. To był mój najlepszy okres prosperity. Był taki roczek, co drugi dzień miałem strzała na 3-5 tysięcy. Ale to nigdy nie był fart. Myśmy nie siedzieli, nie chlali piwska, czy wódy. On wsiadał w swój samochód, ja w swój i jechaliśmy szukać tematów. Kombinowaliśmy gdzie tu wtrynić palec, żeby coś zarobić. Potem zdzwanialiśmy się i opracowaliśmy szczegóły. Skończyło się, gdy znów poszedłem siedzieć.
Nie potrafię kraść
Nigdy nie napadłem żadnej babci, nikomu nie wyrwałem torebki, nikogo nie waliłem łomem w głowę. Nie okradłem sklepu, bo nie umiem. Raz zwinąłem w Holandii puszkę tuńczyka. Tak dla sportu, robiąc zakupy za 120 guldenów. Schowałem ją do kieszeni i przy kasie mało nie zemdlałem ze strachu.
Wolałem wyzwania intelektualne, lubiłem wymyślić całą intrygę. Czasami to wymaga naprawdę reżyserskich zdolności. Robiłem banki, wyłudzałem kredyty, siedziałem za haracze. Ale wiesz kogo, ja dojeżdżałem na te haracze? Największych skurwieli. Do dziś jestem z tego dumny.
W latach 90-tych policja była bezradna. Zresztą niewiele się zmieniło. Idź dziś na komendę, powiedz, że wziąłem od ciebie 20 tysięcy i nie chcę ci oddać. Wezwą mnie, przesłuchają i tyle. A ty w tym czasie możesz zdechnąć z głodu. A zbierałaś te pieniądze na operację kogoś bliskiego, czy swoją. Wtedy idziesz do bandytów. Wielu ludzi do mnie przychodziło. Żyli sobie normalnie, w tym bezpiecznym stadzie, i nagle ich pierdolnęło, bo zaufali synowi sąsiadki.
Spotykałem się z gościem, czy kobietą. Upewniałem się, że to nie jest wymuszenie w drugą stronę. Sprawdzałem wszystko lepiej niż policja. Jeśli przyjmowałem zlecenie to mówiłem uczciwie – zabieram 33 procent. Bo po pierwsze - ryzyko więzienia, po drugie – może mi się coś przydarzyć: broń, wariat, cokolwiek. Po trzecie - jeśli ja wysyłam tam swoich ludzi i oni pójdą siedzieć to jestem zobowiązany pomóc ich rodzinom, wysyłać paczki, zapewnić adwokata.
Ale najbardziej lubiłem oszustwo.
Oszustwo jest jak gra
Mówiło się, że "zarobimy na patencie”. Słyszało się na mieście, że gdzieś są pieniądze. By je wyjąć trzeba było zaaranżować całą intrygę. Bo pieniądze miał często drugi oszust. To było najbardziej zajebiste wyzwanie – oszukać oszusta.
Robiło się na przykład tak: wynajmowało biuro, do tego drogie meble, sekretarka, faks. Teraz to nie robi takiego wrażenia, ale to był początek lat 90-tych. Tylko bogaci mogli sobie na coś takiego pozwolić. Wtedy ludzie byli przyzwyczajeni do segregatorów.
No i siedzisz za tym mahoniowym biurkiem, po drugiej stronie on. Wcześniej przekupieni ludzie napluli mu w uszy, że trafił do człowieka, który ma od groma kasy. Siadał do rozmów, ale nie wiedział, że w tym momencie to on jest dymany. Ale nie robiło się tego tylko dla pieniędzy. Najbardziej liczyły się emocje.
Tamten świat runął, gdy umarła moja żona.
Umiem tylko kombinować
Ryzyko jest wkalkulowane. Jak w każdym zawodzie. Górnik może zginąć, kierowca może zginąć. Ja też mogę - od noża, kuli. I ryzykuję swoją wolnością. Jeśli jesteś na topie, masz siano, to stać cię na adwokata, który cię wyciągnie. Za drugim razem siedziałem siedem miesięcy, za trzecim trzy. Potem pozapadały wyroki. W sumie więzieniach i aresztach przesiedziałem prawie pięć lat. Dziś przeraża mnie to. Te kilka lat mogłem spędzić z żoną.
Bardzo ją kochałem i myślałem, że będzie żyła wiecznie. Byłem w totalnej depresji. Nikt nie mógł mi pomóc. Nie wychodziłem z domu, gapiłem się w telewizor, martwiłem tylko o to, by coś było w lodówce. Życie uratowało mi kolejne więzienie. Tam się wyciszyłem, odpocząłem, zrozumiałem, że mam jeszcze dzieci. Że powinienem być dla nich ostoją, bo wcześniej byłem tylko żałosny. Myślałem, czytałem, spojrzałem na siebie z boku, krytycznie.
Zdałem sobie sprawę, że nic nie umiem. Tylko kombinować.
Resocjalizacja to mit
W więzieniu nie możesz być sobą. Trzeba być wilkiem, albo go dobrze udawać. Nie ma nic pośredniego. Resocjalizacja to puste słowo. Załóżmy, że trafia ci się cela idiotów. Szaliki powieszane, gacie na dupie przesiane i tylko piłka się liczy. Siedzą i opowiadają. Kiedyś nie wytrzymałem.
– Czym ty się chwalisz? Że na dwa tysiące zrobiłeś sklep? Pierdolnąłeś szybę, zabrałeś parę kartonów. Wielka mi finezja! Pierwszym krokiem do wolności jest podjęcie pracy, potem możesz starać się o pierwszą przepustkę. Postanowiłem uczciwie na to zapracować.
W pralni pracowaliśmy we trzech. Jak się załadowało te wszystkie pralki, posprzątało, to przez pół godziny nie było co robić. Ja wtedy czytałem. Książki to zawsze był mój nałóg, a zarazem przekleństwo. Nie przerywałem nawet, gdy zjeżdżała winda z klawiszem. Chociaż tamtych dwóch się zrywało i udawało, że coś robi.
Pół roku później na komisji dowiaduję się, że mam wniosek karny z pracy. Pytam dyrektora, czy chce mnie zwolnić za to, że czytam, czy też ma zastrzeżenia do mojej pracy. Nie miał. Z pralni mnie zdjęli, ale nie dyscyplinarnie. Wracam wściekły do celi. Bluźnię jak szewc, oddziałowy rży ze śmiechu. Z naprzeciwka idzie grupa.
- Gdzie idziecie? – pytam. –Na teatr – śmieją się. Wbiłem się z nimi na ten teatr. Wchodzę, patrzę, stoi jakiś uśmiechnięty koleś. Każe mi przeczytać jakiś tekst, więc przeczytałem.
Pół roku później Łukasz zaczął mnie wyciągać z więzienia.
Łukasz
Troszeczkę z początku mi nie ufał. Ale przepustkę załatwił. Imprezowaliśmy, chodziliśmy na spektakle, wprowadził mnie w ten świat. Mówił: Warsztatu nie masz, ale jesteś zjawiskowy. Z czasem staliśmy się nierozłączni.
Łukasz jest facetem, który mnie fascynuje. Którego nigdy nie poznasz do końca. Taki typ bohatera. Widzę go z kopią na koniu, z bagnetem jak na barykadach. Idzie w pierwszej linii i drze mordę. Do końca życia będę mu wdzięczny. Nie za to, że mnie wyciągnął z więzienia, ale za to, że to wszystko się dzieje.
Mam to szczęście, że mam dwa życia. Tamto, i to dziś. Ten świat też nie jest zupełnie czysty. Pełen zakłamania, hipokryzji, ale mimo wszystko lepszy.
Epilog
Historię życia Dariusz Jeża na sceniczne deski przeniósł Łukasz Witt-Michałowski. Tekst sztuki "Zły" napisali Dariusz Jeż i Grzegorz Kondrasiuk. Scenografia: Dariusz Jeż, muzyka: Paweł Passini. Scena Prapremier InVitro w Lublinie. Premiera: 21 grudnia 2009