Zespół PIMS może być bardzo niebezpieczny i prowadzić do niewydolności mięśnia sercowego, a w konsekwencji do zgonu - ostrzegają lekarze przed kolejną falą takich przypadków. To najcięższe powikłanie po COVID-19 u dzieci. Nawet tych, które nie miały objawów.
Chodzi o wieloukładowy zespół zapalny. To najcięższe i jednocześnie najczęstsze powikłanie obserwowane dotychczas u dzieci po przebyciu COVID-19. Występuje w okresie od dwóch do czterech tygodni po przebytej chorobie.
- Pacjenci z tym powikłaniem zaczęli pojawiać się już w czasie drugiej fali epidemii, jesienią ubiegłego roku. Co ciekawe, diagnozowaliśmy to także u dzieci, które przechodziły chorobę lekko albo nawet bez objawów - tłumaczy dr n. med. Barbara Hasiec, kierownik Oddziału Chorób Zakaźnych Dziecięcych szpitala im. Jana Bożego w Lublinie. - Były przypadki, że rodzice nawet nie wiedzieli, że dziecko chorowało. Dopiero w związku z powikłaniami robiliśmy testy na przeciwciała i okazywało się, że dziecko było zakażone. Zespół PIMS może być bardzo niebezpieczny i prowadzić do niewydolności mięśnia sercowego, a w konsekwencji do zgonu - ostrzega dr Hasiec.
- W naszej klinice leczyliśmy dotychczas ok. 40 dzieci z PIMS. Aktualnie nie mamy nowych przypadków, jednakże spodziewamy się ich wczesną jesienią, jako nieuniknionej konsekwencji kolejnej fali epidemicznej - przyznaje prof. Andrzej Emeryk, kierownik Kliniki Chorób Płuc i Reumatologii Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Lublinie. Lekarz zwraca uwagę, że według danych resortu zdrowia w całym kraju zgłoszono już prawie 2,5 tysiąca takich przypadków.
- Terapia PIMS jest złożona, trudna i kosztochłonna. Stan zapalny wielu narządów i organów będący następstwem zakażenia SARS-CoV-2 przebiega z reguły ciężko i dzieci wymagają hospitalizacji - podkreśla prof. Emeryk. - Śmiertelność z tego powodu w krajach Europy Zachodniej i w USA wynosi ok. 2 proc. W naszej klinice nie zanotowaliśmy dotąd ani jednego zgonu z tego powodu.
- Szybka diagnoza jest tu kluczowa. Jeśli rodzice zauważą jakiekolwiek symptomy świadczące o poważnym stanie zapalnym czy wysoką temperaturę, powinni od razu skonsultować dziecko w szpitalu, żeby wykluczyć to powikłanie - dodaje dr Hasiec.
Lekarze są także zaniepokojeni samym przebiegiem COVID-19 u dzieci. W czasie pierwszej fali, wiosną ubiegłego roku, dzieci rzadko chorowały na tyle ciężko, że trafiały do szpitala. - Na jesieni ta sytuacja zaczęła się niestety zmieniać. Mieliśmy na oddziale znacznie więcej młodszych dzieci z ciężkim przebiegiem COVID-19 wymagającym leczenia szpitalnego. Część trafiała na intensywną terapię - zwraca uwagę lekarka. - Były to przede wszystkim dzieci z dodatkowymi przewlekłymi chorobami między innymi neurologicznymi, nefrologicznymi czy kardiologicznymi. Niestety, były też zgony - przyznaje lekarka.
Do tej pory, od marca ubiegłego roku, specjaliści z tego oddziału skonsultowali 400 małych pacjentów z COVID-19, z czego 270 wymagało hospitalizacji. Najmłodszy miał zaledwie kilka dni.
Dlatego, jak tłumaczą naukowcy, tak ważne są szczepienia. - Szczepionka Pfizera w grupie dzieci w wieku 12-15 lat w badaniach klinicznych wykazała bardzo dużą skuteczność, na poziomie blisko 100 proc. Poszczepienne efekty uboczne nie różniły się od występujących w grupie 20-30-latków - wyjaśnia prof. Agnieszka Szuster-Ciesielska z Katedry Wirusologii i Immunologii UMCS w Lublinie. Dodaje, że wszystkie renomowane agencje światowe polecają szczepienie dzieci w wieku 12-15 lat: WHO, amerykańska CDC i europejska EMA, która te szczepionki zatwierdziła.
- Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że osoby powyżej 15. roku życia stanowią 85 proc. populacji Polski, a ok. 30 proc. dorosłych nie chce się szczepić, to żeby uzyskać zbiorową ochronę przed wariantem Delta na poziome 80-85 proc., zaszczepienie dzieci poniżej 15. roku życia wydaje się koniecznością - ocenia prof. Szuster-Ciesielska.