Berezówka. Niewielka wieś w gminie Zalesie w pow. bialskim. W szklanej gablocie przed budynkiem szkoły można przeczytać, że "uchodźcy, to Twoi sąsiedzi”. Takich miejsc jest w Polsce zaledwie kilka.
Agata Antoniuk, wychowawczyni I klasy: Gdy trzy lata temu dostałam tu pracę i dowiedziałam się, że są dzieci czeczeńskie, to nie ukrywam, że byłam przerażona.
14 km dalej, w ośrodku dla uchodźców w Kolonii Horbów, mieszka prawie setka Czeczenów i Gruzinów. O status uchodźcy starają się całe rodziny. Takie procedury trwają latami.
– Z tej pierwszej dziesiątki rok skończyło sześcioro dzieci. Potem, co roku, dostawaliśmy ich więcej i więcej. Ten rok zaczynało 43 dzieci uchodźców i 45 naszych – mówi z dumą dyr. Sobolewska. – Dziś została ich połowa. Jedną rodzinę deportowano, inni wyjechali na Zachód.
Niewiele brakowało, by szkoła w Berezówce podzieliła losy wielu innych wiejskich szkół. Zbyt małych, by gminie opłacało się je utrzymywać. Dlatego od września placówkę prowadzi Stowarzyszenie za Rzeką Krzną. Założyli je rodzice polskich dzieci. Czeczeni starający się o status uchodźcy nie mogą być członkami polskich stowarzyszeń.
Dyr. Sobolewska: Staramy się, by wszyscy czuli się w naszej szkole fajnie, jak w rodzinie. By Czeczeni chcieli tu wracać, a nie uciekać. A nasze dzieci nie czuły się odstawione na drugi plan.
Konflikty? Dyrektor nie ukrywa, że są. – Ale małe, wynikające z bariery językowej – podkreśla.
Przyjaźnie? Sobolewska zastanawia się chwilę. – Wielkich przyjaźni nie ma. Ale na zajęciach dzieci sobie pomagają. Zwłaszcza te młodsze. Co się mówi na wsi? – Że te obce dzieci są brudne, że obniżają poziom, a ich rodzice za nic dostają dużo pieniędzy. Ale tak mówią tylko ci, którzy nie mają styczności z naszą szkołą.
Na sali gimnastycznej próbie czeczeńskiego zespołu tanecznego przyglądają się dwie szóstoklasistki.
– Na początku trochę się ich baliśmy. Myśleliśmy, że na nas krzyczą, ale potem okazało się, że oni mają taki ton rozmowy – wspomina Kasia z Nowosiółek. – Miałam nawet koleżankę Czeczenkę. Ale wyjechała. Do Paryża.
– Może na początku coś się o nich na wsi mówiło, ale ja tego nie pamiętam. Teraz już nie – dodaje Natalka z Dereczanki.
Sekretarz Babkiewicz: My tu od pokoleń żyjemy na wielokulturowych terenach. Mamy we krwi, by nawzajem się szanować.