Lublin jest na drugim miejscu pod względem zadłużenia w gronie dziesięciu największych miast Polski. Dług miejskiej kasy zbliża się już do 65 proc. jego dochodów, większy poziom notuje tylko Łódź. Ratusz zapewnia, że wszystko jest pod kontrolą, a kredyty zaciągane są wyłącznie na inwestycje.
Pod rządami Krzysztofa Żuka zadłużenie wzrosło o ponad 771 mln zł.
– To 23,5 proc. poniesionych w tym okresie wydatków na inwestycje, które opiewały na 3 mld 287 mln zł – tłumaczy Katarzyna Duma, rzeczniczka prezydenta. Przekonuje, że Lublin musi pożyczać pieniądze, żeby mieć z czego dokładać do inwestycji dotowanych przez Unię Europejską: budowy dróg, obiektów sportowych czy zakupu nowych autobusów i trolejbusów.
Unijne dotacje są przyznawane pod warunkiem, że miasto wyłoży część kosztów, a ponieważ miasto ma za mało pieniędzy, zaciąga dług. Ratusz zapewnia, że to opłacalne.
– Każda pożyczona złotówka dała możliwość sięgnięcia po dwa złote bezzwrotnych środków europejskich i umożliwiła wytworzenie ponad czterech złotych (4,26 zł) majątku miasta – wylicza Duma.
– Rozumiemy, że kredyty są zaciągane na inwestycje, ale trzeba pamiętać o tym, że są to pieniądze, które trzeba będzie spłacać. – komentuje Krzysztof Jakubowski, prezes Fundacji Wolności, która chce powiesić na Ratuszu zegar miejskiego długu. – Samych odsetek i prowizji od kredytów i pożyczek płacimy teraz ponad 30 mln zł rocznie. Dopóki są fundusze unijne, to budżet się dopina, ale nie wróży to dobrze na przyszłość jeżeli zadłużenie będzie rosło.
Dzisiaj dług miasta sięga już 1,5 miliarda złotych. Czy są szanse, że stopnieje do zera? Zatwierdzona przez radnych Wieloletnia Prognoza Finansowa zakłada, że nastąpi to w roku 2045. Ale nie jest to pierwszy wskazywany termin. Było ich już kilka.
Prognoza sprzed ośmiu lat mówiła, że miasto pozbędzie się długu w 2035 roku. Zakładała też, że na koniec 2018 r. miejski dług wyniesie 847 mln zł. Rzeczywistość okazała dużo czarniejsza: w bieżący rok miasto weszło z niemal dwukrotnie wyższym niż wspomniane zadłużeniem, zbliżającym się do 1,45 miliarda zł.
Z kolei Jakubowski zwraca uwagę na rozbieżność między szacunkami poczynionymi przez prezydenta, gdy zaczynał poprzednią kadencję (2014-18), a rzeczywistym zadłużeniem miasta w czasie, gdy kadencję kończył.
– Planowano, że zadłużenie spadnie do 1,2 miliarda zł, tymczasem jest 1,45 miliarda – podkreśla prezes Fundacji Wolności. – Pamiętajmy też, że dochód miasta jest zawyżony pieniędzmi z rządowego programu „500 plus”. To nie są pieniądze miasta, ono jest tylko pośrednikiem.
W gronie 10 najludniejszych polskich miast Lublin jest na drugim miejscu jeżeli chodzi o proporcje między zadłużeniem budżetu na koniec 2018 r. a osiągniętymi w zeszłym roku dochodami. W Gdańsku kwota długu to zaledwie 22 proc. kwoty dochodów, w Warszawie niecałe 27 proc., w Poznaniu prawie 31 proc., tymczasem w Lublinie już prawie 65 proc. Więcej zanotowano jest tylko w Łodzi: niemal 69 proc.
W Lublinie na jednego mieszkańca przypada około 4265 zł długu (według stanu ludności na 31 grudnia 2018 roku – 339,7 tys. osób – dane Urzędu Statystycznego).
dr Joanna Śmiechowicz, Katedra Finansów Publicznych UMCS:
Żeby prowadzić inwestycje, miasta muszą posiłkować się kredytami, pożyczkami czy emisją papierów wartościowych. Czy wskaźnik zadłużenia bliski 65 proc. może budzić niepokój? Niekoniecznie, ale powinien być powodem do ostrożności. Pod uwagę trzeba brać tempo inwestycji. Jeśli jest ono szybkie, to równie szybko dług rośnie. Kiedy inwestycje się kończą, to dług jest spłacany. Można tu podać przykład Torunia, który miał zadłużenie bliskie 100 proc. dochodów, a teraz wynosi 78 proc., więc tam ten spadek jest zauważalny.