W lutym wnioskowaliśmy o najwięcej kredytów mieszkaniowych od co najmniej pięciu lat. Przeciętny wniosek opiewał też na rekordową kwotę. - Wszystko wskazuje na to, że po trudnym 2020 roku Polacy starają się nadrobić stracony czas - ocenia Bartosz Turek, główny analityk HRE Investments.
Jak wynika z najnowszych danych BIK, w lutym popyt na kredyty mieszkaniowe był aż o 17 proc. wyższy niż przed rokiem. Najbardziej szokująca jest jednak informacja o tym jak mocno wzrosła liczba złożonych wniosków kredytowych. W lutym było ich aż 47 tys. To o prawie 10 proc. więcej niż przed rokiem.
- To jednak nie jest najważniejsze. Dane BIK sugerują bowiem, że w lutym o kredyt zawnioskowało najwięcej osób od co najmniej 2016 roku, a wiec od kiedy BIK upublicznia stosowne dane - dodaje Bartosz Turek.
Ponownie po kredyt
Taki wynik to efekt kilku czynników. Po pierwsze większość banków znowu zaczęła przyjmować wnioski kredytowe od osób, które mają niski (10-proc.) wkład własny. Do tego banki znowu przychylniejszym okiem patrzą na osoby, które zarabiają w sposób inny niż z tytułu umowy o pracę na czas nieokreślony. Poza tym po epidemicznych podwyżkach marż praktycznie nie ma już śladu, czyli oprocentowanie kredytów mieszkaniowych jest niskie. Średnia marża nowych kredytów wynosi 2,6 proc.
- Przy rekordowo niskich stopach procentowych statystyczny nowy kredyt jest oprocentowany na zaledwie 2,8 proc. w skali roku. Rok temu na taki procent zakładaliśmy w bankach lokaty - przypomina Bartosz Turek. - To wszystko uruchomiło odkładany przez wiele miesięcy popyt. Chodzi często o osoby, które w 2020 roku musiały odłożyć swoje aspiracje i marzenia o własnym „M”. Dziś, gdy o kredyty jest znowu łatwiej, więcej osób znowu próbuje zadłużyć się na zakup mieszkania. Jest to potężna grupa rodaków, którym w ubiegły roku hipotek odmówiono - wyjaśnia ekspert.
Nie bez znaczenia są też przyzwoite wyniki Polskiej gospodarki, niezła sytuacja na rynku pracy i duże nadzieje na poprawę koniunktury w drugiej połowie roku.
Optymistyczna prognoza
Eksperci HRE oceniają, że kolejne dane BIK na temat popytu na kredyty mieszkaniowe powinny być dobre. Oczywiście znowu w praktyce spore znaczenie będzie miała epidemia. Fakt, że jesteśmy świadkami trzeciej fali zachorowań może oczywiście ochłodzić optymizm Polaków, a więc i skłonność do zaciągania kredytów mieszkaniowych.
- Wydaje się to jednak prawdopodobne tylko wtedy, gdy sytuacja epidemiczna wymknie się spod kontroli. Już przykład drugiej fali zachorowań pokazał bowiem, że reakcja na kolejne doniesienia o postępach epidemii, wywołują coraz mniej gwałtowną reakcję społeczeństwa - ocenia Bartosz Turek.
Podczas gdy na wiosnę 2020 roku wiele osób paraliżował strach, to już druga fala przyniosła jedynie większą ostrożność.
Pożyczamy więcej
W lutym statystyczny kredytobiorca wnioskował o 311,2 tys. złotych. To jest o prawie 7 proc. więcej niż przed rokiem i znowu – jest to najwyższy odczyt w historii. Powodów jest kilka. Po pierwsze po kredyty mogli już ruszyć Polacy dysponujący niższymi wkładami własnymi (10 proc.).
- Skoro chcą oni pożyczyć na zakup nieruchomości większą część jej wartości, to i nie dziwne, że kwotowo chcą pożyczyć więcej. Do tego ceny mieszkań rosną, a wielu Polaków chce dziś kupować większe nieruchomości - wylicza Bartosz Turek.
Trzeba podkreślić, że kwoty, o które Polacy wnioskują, zdają się rosnąć wolniej niż zdolność kredytowa. Jednym z wytłumaczeń jest to, że rodacy zadłużają się dziś ostrożnie. Jeśli tak faktycznie jest, to byłaby bardzo dobra wiadomość. Taka ostrożność jest dziś szczególnie ważna.
- Zadłużając się obecnie mamy niemal pewność, że kredyt z czasem zdrożeje. Powinno tak być, bo Rada Polityki Pieniężnej zacznie kiedyś w końcu podnosić stopy procentowe. Gdy tak się stanie, to oprocentowanie prawie wszystkich złotowych kredytów mieszkaniowych wzrośnie, a wraz z nim wzrosną też raty - wyjaśnia Bartosz Turek.
Dzisiejsze prognozy sugerują jednak, że do zmian tych będzie dochodziło stopniowo. W efekcie jeśli ktoś ma dziś kredyt na 300 tys. złotych i 25 lat, to może się cieszyć ratą na poziomie około 1400 złotych miesięcznie. Podobnie ma być w roku kolejnym. Dopiero za dwa lata comiesięczna rata powinna być o 100 złotych wyższa niż dziś. W roku 2025 możemy się za to spodziewać oddawania do banku po około 1,6 tys. złotych miesięcznie. Ostatecznie dzisiejsze prognozy sugerują, że w 2031 roku będziemy musieli oddawać o około 300-400 złotych więcej niż dziś. Tak przynajmniej wynika z aktualnych notowań kontraktów terminowych.