Piąta część cyklu o bardzo tajnym agencie ukaże się już 30 kwietnia. I będzie zupełnie inna niż poprzednie.
Wszystkie poprzednie gry (może z wyjątkiem ostatniej, Double Agent) były świetnie zrealizowanymi skradankami. Trzeba było myśleć, kombinować, a przede wszystkim zawsze działać po cichu i w cieniu. Frontalny atak kończył się wczytywaniem ostatniego zapisanego stanu gry. I to właściwie niezależnie od naszych umiejętności. Sam Fisher w pełnym oświetleniu był po prostu zaskakująco słaby i nieporadny.
Znakiem rozpoznawczym serii były też fantastyczne gadżety, w jakie Sam był wyposażony. Noktowizory, samoprzylepne kamery, granaty elektromagnetyczne… paru zabawek mógłby mu pozazdrościć sam James Bond.
Wszystko zmieniło się wraz z czwartą odsłoną cyklu, Double Agent. Tworcy postawili na większa swobodę rozgrywki i bardziej siłowe rozwiązania, co nie specjalnie przypadło do gustu fanom serii. Tymczasem w Convicyion będzie to samo, tylko jeszcze bardziej.
W czym rzecz? W przystępności.
Max Beland z Ubisoftu, jeden z twórców gry w wywiadzie dla Industry Gamers, stwierdził, że trudne gry wstrzymują rozwój branży. Że spora część potencjalnych graczy nie radzi sobie z rozgrywką i trzeba im nieco pomóc, upraszczając to i owo.
Jak ma to wyglądać w przypadku Tom Clancy's Splinter Cell: Conviction?
– Łatwy poziom rzeczywiście będzie łatwy – mówi nam Grzegorz Szabla z Ubisoft Polska. – Sztuczna Inteligencja przeciwników będzie się dostosowywała do gracza. Podobnie było też Silent Hunter V: Battle of the Atlantic, gdzie na najniższym poziomie trudności gracz był prowadzony za rękę. Ale już na najtrudniejszym poziomie trudności gra będzie wyglądała zupełnie inaczej.
W Conviction Sam Fisher jest "zwykłym obywatelem” i działa na własną rękę poszukując ludzi odpowiedzialnych za śmierć jego córki. To oznacza, że jest w znacznej mierze pozbawiony nowoczesnych gadżetów i musi radzić sobie sam. A ponieważ szuka zabójców córki, nie jest zimnym i wyrachowanym agentem. Jest wściekły i zdeterminowany. Mówiąc jeszcze krócej: jest brutalny.
Szczerze mówiąc przypomina nieco Jasona Bourne'a z ostatnich filmów. Fisher jest sam przeciw wszystkim i musi sobie radzić z tym, co ma pod ręką. Świetnie widać to w pierwszej misji na Malcie. Sam rozbija lusterko w samochodzie i z jego kawałkiem pędzi do willi, gdzie mieszka człowiek, który może mieć jakieś informacje. Lusterko zastępuje nam miniaturowe kamery, które w poprzednich częściach pozwalały zobaczyć, co kryje się za drzwiami. Fajne.
A potem zaczyna się gra akcji. Zamiast skradania mamy strzelanie zza osłon. Zamiast cichej likwidacji celów: system "mark & execute” (sprawdzamy, kto jest za drzwiami, "zaznaczamy” odpowiednich przeciwników, a po wyważeniu drzwi Sam automatycznie ich likwiduje. Widowiskowe? Tak. Nie za łatwe? Przedstawiciele Ubisoftu na każdym kroku podkreślają, że zawsze możemy się skradać i działać w stylu poprzednich gier.
Niemniej, cały pomysł z przystępnością chyba się sprawdza. Pierwsze recenzje na zagranicznych portalach są bardzo dobre. Pod względem wizualnym gra prezentuje się bardzo dobrze i pomysłowo (np. cele misji wyświetlające się w świecie gry). A jest jeszcze tryb kooperacji i multi, nad którymi wszyscy rozpływają się w zachwytach.
Czy słusznie? Przekonamy się już 30 kwietnia, kiedy gra trafi do polskich sklepów.