Pradziadek brał udział w bitwie pod Komarowem, gdzie został ranny. Pamięć o mężczyźnie i jego walce o wolną Polskę jest tak ważna dla jego potomków, że kultywują ułańskie tradycje
Henryk Szewczak jest członkiem Stowarzyszenia Konnej Grupy im. 7 Pułku Ułanów Lubelskich i 1 Pułku Kawalerii K.O.P.
- Moja przygoda z rekonstrukcją zaczęła się ponad 20 lat temu. Najpierw to była oczywiście miłość do koni. Potem spotkałem na swej drodze kolegów, którzy mieli podobną pasję do mojej, a dodatkowo łączyła ich wielka miłość do kawalerii – wspomina Szewczak. – To była wspaniała grupa, wspaniałe chłopaki więc nic dziwnego, że to mnie ogromnie wciągnęło. Zacząłem z nimi jeździć na rekonstrukcje i tak mi zostało do tej pory. Nie wyobrażam sobie życia bez towarzyszących temu emocji.
Trudno policzyć, ile przez te lata nazbierało się historycznych imprez i rajdów: polskich i zagranicznych oraz udziału w różnych uroczystościach patriotycznych.
- W Polsce to przede wszystkim uroczystości kawaleryjskie w Komarowie oraz przyjazd szlakiem majora Hubala. Co roku bierzemy też udział np. w obchodach Dnia Niepodległości – wylicza pan Henryk. – Dla wszystkich członków naszej grupy to bardzo ważne wydarzenia, ale co znacznie bardziej istotne mają one wielki wpływ, na osoby które nas oglądają. Zobaczenie ułanów ubranych w historyczne stroje i na koniach bardziej przemawia do ludzi niż zwykłe lekcje historii. Skłania ich to do zastanowienia się nad pojęciem patriotyzmu oraz do zainteresowania się historią swojego narodu. Z naszą pasją związany jest więc ogromny aspekt edukacyjny.
Polskiej historii rekonstruktorzy z Stowarzyszenia Konnej Grupy im. 7 Pułku Ułanów Lubelskich i 1 Pułku Kawalerii K.O.P. uczą też za granicą.
- Mamy np. przyjaciół z zaprzyjaźnionej grupy na Węgrzech, którzy tam kultywują swoją tradycję. Są też przyjaciele ułani w Wilnie na Litwie oraz koledzy podtrzymujący tradycje ułanów bawarskich w Niemczech. Jeździmy do nich. Oni do nas. Uświetniamy uroczystości organizowane w swoich krajach i uczymy się nawzajem historii naszych krajów. Mimo różnic wiele w nich elementów wspólnych – zauważa Henryk Szewczak.
Koszt, który warto ponieść
Rekonstrukcje to pasja niezwykle kosztowna. Po pierwsze płaci się czasem swoim i swojej rodziny. Wiadomo, że 11 listopada, 15 sierpnia czy 3 maja pana Henryka nie będzie na rodzinnym obiedzie. W grę wchodzę też niemałe pieniądze, bo ułan - rekonstruktor musi utrzymać swojego konia.
- W moim przypadku to już trzy zwierzęta. Jeden koń jest już na zasłużonej emeryturze. Woził mnie na uroczystości przez szereg lat i teraz należy mu się odpoczynek. Na drugim koniu jeżdżę ja, a na trzecim mój syn Paweł. Bo w naszym domu tradycja ułańska przechodzi z pokolenia na pokolenie – przyznaje mężczyzna. – Wszystko zaczęło się od mojego pradziadka, Leona Kalinowskiego, który był ranny pod Komarowem i brał udział w wojnie w Mandżurii. Posiadanie w rodzinie takiego patrioty zobowiązuje.
Przodek historii uczy swoim życiem
Rozumieją to nawet najmłodsi. Od 13 lat już z panem Henrykiem na rekonstrukcje jeździ jego syn.
- W historię wsiąkła też moja żona, Beata - śmieje się mężczyzna – Nasz ubiór, który wykorzystujemy podczas rekonstrukcji musi być wierny realiom historycznym. O ile nie ma problemu ze znalezieniem zdjęć czy informacji o tym, jak powinien on wyglądać to były problemy ze zleceniem jego uszycia. Dlatego ponad 10 lat temu moja żona przejęła po zmarłym koledze rekonstruktorze Michale Czarneckim firmę wykonującą mundury historyczne z różnych epok. Szyje teraz mundury na zlecenia, a te przychodzą praktycznie z całej Europy. Największe zainteresowanie jest początkiem XX wieku i epoką napoleońską.
Zarówno szycie jak i rekonstrukcje wymagają pogłębionej wiedzy historycznej. Dlatego pasją całej rodziny jest właśnie studiowanie zagadnień historii.
- Robimy to jednak tylko na swój użytek. Przekazując wiedzę staramy się bazować natomiast na przykładach konkretnych ludzi, którzy brali udział w omawianych wydarzeniach. Bardzo często opowiadam więc moim znajomym i dalszej rodzinie o swoim pradziadku. Zwłaszcza przy okazji świąt, takich jak niedawny 1 listopada i przy okazji spotkań rodzinnych opowiadam o nim najmłodszym. A oni – to widać – są bardzo dumni z takiego przodka. Tego nie sposób opisać gdy widzi się, jak słuchają takich historii z otwartymi buziami.