Myślała, że plecak na plecach, paszport w garści, podróż bez mapy i celu to wolność. Teraz już wie, że tak wygląda droga człowieka, który ucieka przed wojną. Ola, Ukrainka poznana w ośrodku recepcyjnym w Hrubieszowie zgodziła się podzielić nami swoją historią. Poniżej pierwsza część jej „pamiętnika” z uchodźctwa. Ukrainka obiecuje, że przyśle też kolejne relacje ze swojej podróży przez Polskę.
Nazywam się Ola Lebedenko. Jestem z Ukrainy. Moja historia zaczęła się od spokojnej kolacji przy stole z rodziną. Zjedliśmy już, kiedy zadzwonili krewni i powiedzieli, że musimy pilnie wyjechać, a nie mamy więcej niż 15 minut. W tym czasie musiałam spakować walizki i zadzwonić do siostry i jej dzieci. Dostałam komunikat: za 15 minut macie być w mieście, gdzie odbierze was autobus do granicy. W mojej głowie było wiele myśli, a ręce nie słuchały stanu emocjonalnego. Trudno sobie przypomnieć ten kwadrans i to, co przez ten czas robiłam. Byłam bardziej jak maszyna, która wykonuje polecenia, niż jak żywa osoba. Spakowałem plecak, założyłem futro, czapkę, zabrałam pieczeń, butelkę wody, niewielką sumę pieniędzy i wyszłam domu. Nie wiedziałam, czy zobaczę jeszcze kiedykolwiek moje rodzinne miasto.
Kochasz go, a nie wiesz, czy jeszcze zobaczysz
Najtrudniejsza część przed nami... Za 15 minut wyjechaliśmy i najcięższym sprawdzianem dla mnie było pożegnanie się z mężem, którego kocham ponad życie. Naprawdę bardzo trudno jest spojrzeć w oczy ukochanej osobie, której być może już nigdy w życiu nie zobaczysz.
Droga do granicy była trudna i niepokojąca, wszyscy w autobusie płakali. Granicę przekraczano w nocy. Wyobraź sobie teraz tłum ludzi, którzy wpadają w histerię, że nie wiedzą dokąd idą, co będzie dalej i straszne słowa „Wojna w moim kraju!”. Można to było zobaczyć na filmie o Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej, ale teraz stało się moją rzeczywistością.
Za kordonem pomoc
Granica minęła szybko, pogranicznicy bardzo dobrze pracują, są lojalni wobec ludzi, a także jest im bardzo ciężko teraz. Po przekroczeniu granicy zostaliśmy poczęstowani herbatą ze słodkimi smakołykami. To było niesamowicie przyjemne i ciepłe, że obcy ludzie opuszczali swoje domy w nocy i pomagali Ukraińcom przetrwać żałobę.
Madzia podeszła do nas i zapytała, dokąd jedziemy. Najgorsze było to, że nie miałyśmy z siostrą dokąd pójść. Nie mamy w Polsce rodziny, przyjaciół. Nigdzie konkretnie nie jechałyśmy. To był przerażający moment.
Plecak na ramionach, paszport w rękach i jedziesz bez mapy, bez kierunku, po prostu uciekasz z kraju. Kiedyś taką sytuację nazwałabym wolnością, gdy poruszasz się bez kierunku podróży. Ale teraz ta nasz „wolność” jest spowodowana strachem i niepewnością, co będzie dalej… Magdalena wysłała nas do schroniska (ośrodka recepcyjnego w Hrubieszowie – red.) i przekazała Robertowi. Później nazwałem Roberta aniołem, który robi dobry uczynek dla Ukraińców.
Wielkie, dobre serce
To bardzo wrażliwa i miła osoba, która uwielbia pomagać ludziom. Ma wielkie, dobre serce. W schronisku byliśmy traktowani jak krewni. Dostaliśmy wszystko, czego potrzebowaliśmy. Serdecznie dziękuję za tak ciepłe i serdeczne przyjęcie nas, uchodźców. Wolontariusze starają się pomóc wszystkim. W tym celu kłaniają się nisko. Na drugi dzień Robert Kozar zabrał nas do Olgi Adamowicz i jej matki Ludmiły do Lublina. Ci ludzie oddali swój dom Ukraińcom, a sami zamieszkali w hotelu.
Polscy wolontariusze to ludzie, którzy śpią 4 godziny dziennie, prawie nie jedzą i myślą o pomocy uchodźcom 24/7. Ludzi, których nazwałbym „rękami Boga”. Przez nich on czyni dobre uczynki na ziemi. Nigdy w życiu nie widziałem tak dobrych ludzi. Ale codziennie przychodzi wielu Ukraińców i nie ma dla nich miejsca na nocleg. Moja rodzina i ja postanowiliśmy przejechać 500 km, aby zrobić miejsce dla innych. Nie wiemy, co będzie z nami dalej, ale mamy wielką nadzieję, że ta historia będzie miała dobre zakończenie.
Ciąg dalszy nastąpi...
Od redakcji: Dzisiaj Ola, ze swoją siostrą i jej córką, a także kilkorgiem innych Ukraińców ma ruszyć z Lublina do Wrocławia. Podróżują pociągiem, bo nikt z nich nie ma samochodu. Jadą dalej w nieznane. Wiedzą, że będą mieć dach nad głową. Nic więcej.