Jedzenie bardzo szybko znika z półek Jadłodzielni. To znak, że się nie marnuje. By uratować jeszcze więcej żywności aktywiści, którzy zorganizowali na targowisku miejsce wymiany, potrzebują kierowców.
Jadłodzielnia od blisko roku działa w boksie nr 97 (obok biura) na Targowisku nr 1 przy al. Tysiąclecia 2. Jest czynna w godzinach pracy targu. To inicjatywa społeczna, wszyscy pracują tu wolontariacko.
– Buduje mnie codzienna praca i zmaganie się z trudnościami. Czasami warto tu przyjechać i usłyszeć „dziękuję”, a czasem ktoś skrytykuje mnie za to, przykładowo, że nie mam dziś pomidorów. Uczy mnie to pokory. Nie oczekuję dobrego słowa. Po prostu robię swoje – opowiada Katarzyna Krygier, jedna z założycielek Jadłodzielni.
Wolontariusze, którzy spotkali się by podsumować dotychczasowe doświadczenia podkreślają, że pomimo dużej ilości pracy i włożonego wysiłku, działalność w Jadłodzielni sprawia im radość. – Jestem bardziej szczęśliwy, kiedy robię coś dobrego. Nawet, jeśli jest ogólne przekonanie, że to się nie opłaca. Nie chcę, żeby inni wyznaczali moje standardy – przyznaje Marco.
– Mamy bardzo dobre relacje z osobami, które zarządzają targowiskiem. Poza tym Jadłodzielnia jest stale zasilana i wygląda przyzwoicie, nie jest zapuszczona. W innych miastach widziałem takie, gdzie leżały zgniłe marchewki sprzed tygodnia, bo nie miał kto ich sprzątnąć. U nas taka sytuacja nie ma prawa bytu – dodaje Michał Wolny, kolejny z twórców Jadłodzielni.
Handlujący na targowisku przy al. Tysiąclecia też popierają inicjatywę. Część z nich pod koniec dnia oddaje warzywa czy owoce, których nie mogli sprzedać. – Pomysł jest super. Bardzo potrzebny. Żywność nie powinna się marnować, a być dzielona między potrzebujących. Chciałbym, żeby było więcej takich miejsc – uważa pan Leszek, jeden ze sprzedawców.
Nie brakuje też osób dzielących się posiłkami. – Czasami przyniosę słoik, jak ugotuję za dużo. Cieszę się, że nie muszę wyrzucać, a przy okazji jeszcze mam możliwość komuś pomóc. Czasami też sama zgarnę jakieś warzywko czy chlebek – opowiada studentka Ola.
Do punktu zaglądają też stali bywalcy, którzy mieszkają w pobliżu. Są to często ludzie biedni, potrzebujący. Dzięki Jadłodzielni mogą np. zrobić zupę.
– Czujemy presję, by otworzyć kolejne punkty. To bardzo prawdopodobne, że w przyszłości takie powstaną – planuje Katarzyna Krygier.
Na razie potrzebni są kierowcy. Chodzi o osoby z samochodami, które mogą poświęcić godzinę czy dwie tygodniowo, by przewieźć jedzenie z restauracji, garmażerki czy sklepu na targowisko. Można się zgłaszać pisząc do „Jadłodzielnia Lublin” na Facebooku.