- Liczę na to, że będzie dobrze, ale czasami przychodzi załamani - mówi Anna Niedziałek, właścicielka lubelskiego Studia Fryzur Anna. Akcja #wspierajswojegofryzjera.
Na Facebooku pisze pani o dramatycznej sytuacji branży fryzjerskiej. Dlaczego jest źle skoro możecie normalnie działać?
– Salon prowadzę od 12 lat, mam wielu stałych klientów. Dopóki nie przyszła epidemia wszystko funkcjonowało bardzo dobrze. Potem wiadomo: byliśmy zamknięci i musieliśmy się z tym pogodzić. Na otwarcie czekaliśmy z ogromnymi emocjami i nadziejami. Okazało się jednak, że klienci wcale nie wrócili. Z branżowego raportu wynika, że tylko 11 proc. salonów w Polsce działa na poziomie sprzed epidemii. Reszta ledwo dyszy i się zadłuża, co doprowadzi do ich zamknięć w ciągu kilku miesięcy.
Przestaliśmy chodzić do fryzjera?
– To dotyczy przede wszystkim osób starszych, których z miesiąca na miesiąc jest coraz mniej. Gdy przychodzili wiosną to nie wyczuwałam strachu. Często rozmawialiśmy o tym, że nie znamy nikogo kto zachorował na koronawirus. Że wcale nie jest tak źle. Teraz ten lęk widać coraz mocniej. Panie, które przychodziły co półtora miesiąca, teraz pojawiają się raz na pół roku. Ale są też sytuacje, gdy klientki dzwonią z pytaniem, czy w trakcie pracy mam maseczkę. Zapewniam, że przestrzegamy wszystkich wymogów sanitarnych. Pani wydaje się uspokojona i umawia wizytę, ale już się na niej nie pojawia. I nie był to jednostkowy przykład.
A młodsi?
– Wielu panów w trakcie pandemii kupiło sobie maszynki i strzygą się sami. Zresztą i panie robią to same lub z pomocą koleżanek. Same też farbują sobie włosy. Zresztą wiele z nich pracuje zdalnie i nie ma potrzeby częstych wizyt u fryzjera. Idąc do sklepu zakładają czapkę i jest dobrze.
Praktycznie nie ma też dzieci. Ludzie boją się mieć kontakt z innymi ludźmi i unikają wszystkich aktywności, które nie są niezbędne. Ten lęk pobudzają kolejne komunikaty o tym, żeby unikać kontaktów. I o tym, że wprawdzie w Polsce spada liczba nowych zakażeń, ale w innych krajach sytuacja jest bardzo trudna.
Wolałaby pani żeby branża fryzjerska została zamknięta?
– Nie. Uwielbiam swoją pracę i nie wyobrażam sobie bym mogła robić coś innego. Chcę uczciwie i sumiennie pracować, ale nasza branża praktycznie już jest zamknięta. Przez brak klientów. W ramach grupy wsparcia Beauty Razem zabiegamy o rządową pomoc. Blisko 50 tys. z nas wystosowało apel do władz. Jesteśmy rozgoryczeni, że pominięto nasze PKD w tarczach. Jest nam naprawdę trudno. Płatności za media czy związane z kosztami pracowniczymi pozostały. Ja mam jeszcze to szczęście, że właściciel kamienicy, w której działam, rozumie sytuację i obniżył czynsz. Innego wsparcia nie mam. Nikt nie myśli też, że przestrzeganie wytycznych związanych z reżimem sanitarnym kosztuje. My zresztą mieliśmy je także przed pandemią. Jest jednak różnica, bo wtedy za rękawiczki płaciłam 18 zł, a teraz 70 zł. Płyny dezynfekujące kosztowały 39 zł, a teraz blisko 100 zł. O tych dodatkowych kosztach nikt nie mówi.
Ma pani żal do rządu?
– Mam. Za brak pomocy i za straszenie społeczeństwa.
Co będzie dalej?
– Nie wiem. Liczę na to, że będzie dobrze, ale czasami przychodzi załamanie. Wiosną, gdy nie mogłam działać zastanawiałam się, czy nie znaleźć innej pracy. Ale ja się w innym zawodzie nie widzę.
Jak można uratować swojego ulubionego fryzjera?
– Wybrać się do niego. Każda okazja jest dobra, żeby się odpicować, żeby z pilotem w ręku przed telewizorem prezentować się prześlicznie. Odżyjmy - My dla Was, Wy dla nas.