Afera Kowalczyka wywołała w Lublinie polityczno-towarzysko-deweloperskie trzęsienie ziemi, którego skutki są dziś trudne do oszacowania. Czy fala uderzeniowa dotrze tylko do Ratusza, czy przetoczy się przez całe miasto, to kwestia dowodów, jakie zebrało CBA. I tego, czy zatrzymani zdecydują się na współpracę z organami ścigania
Zanagate to również ogromny kłopot dla prezydenta Krzysztofa Żuka, dla którego Kowalczyk to nie tylko jeden z najbliższych współpracowników, polityczny doradca, ale również i przyjaciel.
Kowalczyk, mimo że oficjalnie z Ratuszem nie jest związany już od ponad roku, kiedy zdecydował się przerwać polityczną karierę i skupić na biznesie, to nieoficjalnie wciąż był drugą osobą w mieście, szarą eminencją, nieformalnym liderem radnych Wspólnego Lublina, którzy zapewniają Żukowi bezpieczną większość w Radzie Miasta. Mógł dzielić i rządzić będąc poza Ratuszem. Nie potrzebował już do tego stanowiska przewodniczącego Rady Miasta.
Zatrzymanie go wywołało szok pomieszany z niedowierzaniem. Zaraz po wybuchu afery poręczyło za niego wiele osób, w tym prezydent miasta, ale po decyzji sądu o zastosowaniu najsurowszego środka zapobiegawczego głosy poparcia były już zdecydowanie bardziej wstrzemięźliwe i stonowane. Posłanie Kowalczyka i jego trzech wspólników na 3 miesiące do aresztu wskazuje, że CBA ma mocne dowody na próbę korupcji.
Milion złotych łapówki to nie jest kwota na waciki. Jeśli rzeczywiście taka suma wchodziła w grę, jeśli rzeczywiście Kowalczyk i jego koledzy mogli mieć realny wpływ w Ratuszu na proces administracyjny dotyczący inwestycji przy Zana, to akcja CBA będzie mieć dalszy ciąg. Cień Zana głęboko nasunął się na Ratusz.
Krzysztof Wiejak
Redaktor naczelny
Dziennika Wschodniego