Dvir Emmanueloff miał 22 lata, był sierżantem sztabowym w słynnej Golańskiej Brygady Piechoty. W niedzielę rano, w okolicy obozu dla uchodźców palestyńskich w Jabalya na północy Strefy Gazy, jego oddział dostał się pod silny ogień milicji Hamasu.
Dvir wychowywał się w Givat Ze'ev na przedmieściach Jerozolimy. Był niezwykle pogodnym i przyjaźnie usposobionym dzieckiem. Rodzina ze strony matki pochodziała z terenów Polski. W odróżnieniu od wielu rówieśników nie interesowały go zabawy wojenne, nie ciągnęło go do kariery wojskowej.
Po szkole średniej poszedł do seminarium judaistycznego w Netivot z zamiarem edukacji rabinicznej. Został powołany do obowiązkowej półrocznej służby wojskowej, do jakiej wcielani są seminarzyści. Jego najbliższy przyjaciel, Avichai Peretz mówi: "Nie ciągnęło go na pole bitwy, ale chciał być przydatny w inny sposób”.
Został instruktorem w akademii wojskowej. Kiedy jego oddział wkraczał do Strefy Gazy, zadzwonił z komórki do swej matki. Zapamięta tę rozmowę do końca życia. "Mamo, wchodzimy...” - usłyszała. I po chwili ciszy: "Tylko się nie martw, wszystko będzie dobrze”.
Nie było. Kilka godzin później syn już nie żył. Matka, brat i trzy siostry byli przewożeni na cmentarz wojskowo na Wzgórzu Herzla w Jerozolimie, by wziąć udział w pogrzebie Gvira. Przed upływem doby od śmierci, jak nakazuje żydowska religia. Z pełnym ceremoniałem wojskowym przewidzianym dla czasu wojny.