(Patryk Małecki)
Po "rozjechaniu” Niemiec na polskim Stadionie Narodowym, nowojorscy Włosi oszaleli z radości. Słusznie im się należało. Mało kto spał piątkowej nocy.
Dwa centra ich obecności to oczywiście Little Italy na Dolnym Manhattanie oraz dzielnica Bensonhurst na Brooklynie ze słynną 18 Aleją, noszącą alternatywnie imię Krzysztofa Kolumba, który – "jak wiadomo” – był Włochem i lepiej na ten temat nie dyskutować.
Kiedy sędzia odgwizdał w Warszawie koniec meczu z Niemcami, Włochom na Bensonhurst wystarczyło pięć minut, aby opanować 18 Aleję i urządzić tam euforyczną balangę. Przyszło im to tym łatwiej, iż batalię oglądali zbiorowo w licznych kafejkach i klubach, w tym w bardzo popularnej "Italia Cafe” u zbiegu Alei Kolumba i 70 Ulicy.
Mieszkając w tej dzielnicy nie można było nie być z nimi. Zwłaszcza, że mój włoski przyjaciel Arturo już trąbił w swoim kabriolecie pod domem. Gotów byłbym się założyć, że nie powinien prowadzić tego dnia czegokolwiek, a na pewno samochodu.
Towarzyszyło mu dwóch kumpli z flagami krzyczących, że Niemcy zostały pokonane, a Polacy pomogli w tym Włochom, bo im kibicowali. Oni to "widzieli” w telewizji i dlatego Polaków kochają. OK...
Razem z tym tercetem pojechaliśmy na "Osiemnastkę”. Tłum machał flagami, machali flagami jadący autami. Albo z ich okien, albo z dachów, na których siedzieli, a nawet z... bagażników.
Szybko najechało się policyjnych radiowozów, pokazali się także stróże porządku z NYPD. Wykazywali stosowne zrozumienie. Zresztą na ich identyfikatorach można było przeczytać nazwiska o brzmieniu bardzo podobnym do nazwisk tych, którzy szaleli.
Po prostu odpowiedni ludzie na swoim miejscu zapewniali pokojowy i przyjazny przebieg fiesty. Interweniowali delikatnie jedynie wtedy, gdy auta blokowały skrzyżowania nie przejeżdżając na zielonym świetle.
Na ulice wylegli także... Chińczycy, właściciele wielu okolicznych sklepów i robili zdjęcia, najwyraźniej zszokowani tym, co widzą.
– Włochy wygrały wojnę z Niemcami.
– Naprawdę? Znowu była wojna w Europie? CNN rano nic nie podawał...
Kawalkada aut jeździła w kółko. Po przejechani kilku bloków skręcała na sąsiednią aleję i wracała na "Osiemnastkę”.
Niektóre pojazdy robiły wrażenie. Największe – ciężarówka-betoniarka. Nie tylko ustrojona flagami, ale także z trzema facetami stojącymi na szczycie "gruchy” i skaczącymi z radości. Cud, że nie pospadali. Bóg jednak miał tego dnia Włochów w swej opiece.
Dino to – podobno – najładniejszy chłopak w szkole, o wielkim powodzeniu wśród dziewczyn. Polskie uczennice dowcipnie zmieniły mu nawet z tego powodu nazwisko na... Bzykatelli. Bo – jak mówią – i lubi to, i ma czym. Przyjaźń polsko-włoska po prostu.
Się nie spało tej nocy. Wszystkie okoliczne lokale tętniły do rana. Powroty do domu były trudne, bo często trudno było rozpoznać dom. Strach pomyśleć, co będzie w niedzielę. Tu naprawdę nie ma opcji, że Włochy mogą nie dokopać Hiszpanom.