Okazało się, że blisko ośmioletnia już interwencja żołnierzy sił pokojowych pod dowództwem NATO w Afganistanie (w tym i polskich) to za mało, by spokój panował choćby tylko w Kabulu, stolicy tego kraju.
Seria silnych eksplozji w centrum miasta zaczęła się już rano czasu miejscowego. Rzecznik rządu Zabiullah Mujahid poinformował, że talibowie weszli do prezydenckiego pałacu, ministerstw finansów, sprawiedliwości, edukacji i górnictwa, jedynego w Kabulu pięciogwiazdkowego hotelu "Serena” i centrum handlowego "Feroshgah” położonego w pobliżu afgańskiego MSZ.
Bomby wybuchły w sąsiedztwie banku centralnego, potężne detonacje słychać było w dzielnicy, gdzie znajdują się placówki dyplomatyczne. To największy atak terrorystyczny w stolicy Afganistanu od roku.
Siły rządowe potrzebowały kilku godzin, by przejąć kontrolę nad centrum Kabulu. W walkach zginęło co najmniej 9 osób, w tym jedno dziecko. Wśród zabitych jest czterech zamachowców. 38 osób zostało rannych.
Eksperci twierdzą, że dzisiejszy atak to "policzek dla zaprzysiężonego na drugą kadencję prezydenta Hamida Karzaja”. Wcześniej deklarował on, że namówi talibów do złożenia broni.
W opinii indyjskich wojskowych władza wojsk NATO rozciąga się tylko na tereny w promieniu kilkunastu kilometrów od baz, w których one stacjonują. Resztę mającego prawie 650 tys. km kw. państwa kontrolują talibowie.