Zostali odebrani rodzicom z powodu pijaństwa i przemocy. Po wyjściu z domu dziecka wrócili do patologicznego domu. Dalej są świadkami awantur, 21-letni chłopak mieszka w stodole. Urzędnicy w tej sprawie nie mają sobie nic do zarzucenia.
Rodzeństwo Piotr, Malwina, Marta i Karolina 13 lat temu trafili do domu dziecka. Ich rodzice nadużywali alkoholu i używali przemocy. - Ojciec cały czas pił. Bił nas i mamę. Mama, tak samo jak ojciec, wpadła w alkoholizm.
Wychodziła z domu na noce, musiałam zajmować się rodzeństwem. Któregoś razu matka poszła i nie wróciła na cały tydzień. Nie było co jeść, rodzeństwo chodziło jak bezdomni. W końcu zabrali nas do domu dziecka – mówi Malwina Kwiatkowska.
Część rodzinnego domu, w którym mieszka Malwina z czwórką dzieci oraz mężem, to pokój i kuchnia, z dostępem do zimnej wody. Nie ma w nim, ani łazienki, ani toalety. W lokalu zameldowane są również młodsze siostry Malwiny oraz jej brat Piotr. 21-latek mieszka w stodole. Budynek jest w opłakanym stanie.
- Mieszkam tu 3-4 lata, zimą idę do siostry. Kiedy wyszedłem z domu dziecka byłem po pomoc w opiece społecznej, ale dali mieszkanie komuś innemu – mówi.
Reszta rodzeństwa - Karolina i Marta mieszkają „kątem” u rodziców swoich partnerów w innych miejscowościach. - Nie mieliśmy, dokąd wrócić. Jakbym nie miała chłopaka musiałabym wrócić do tej patologii – przyznaje Karolina Stusińska. - Zabierają nas z patologii, a później każą do niej wrócić. Masz 18 lat i musisz sobie radzić samemu. Nikogo nie interesuje, czy ma się dom, czy się go nie ma – dodaje Marta Stusińska.
Malwina, której ojciec mieszka za ścianą, wciąż jest narażona na awantury z jego strony. - Boję się dziadka jak jest pijany. Boimy się, że nas pobije – mówią dzieci Malwiny.
Ojciec rodzeństwa wciąż się upija. Pijany wszczyna awantury. Mieszka razem z matką Aliną w drugiej części domu. Starsza kobieta ma założoną „niebieską kartę”, a w sądzie toczy się sprawa o znęcanie nad nią. Mimo, że sąd skierował alkoholika na przymusowe leczenie, mężczyzna dotąd tam nie trafił.
Dlaczego Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej w Mszczonowie, któremu podlega ten teren, nie pomógł rodzeństwu? Jego kierowniczka Barbara Ciszewska, twierdzi, że jej pracownicy nie wiedzieli, że Piotr mieszka w stodole. - Nigdy nie przychodził prosić o pomoc. Jedynie poprosił o pracę.
Po naszej interwencji gmina Mszczonów zaproponowała Piotrowi pokój ogrzewany piecem węglowym w osiedlu mieszkań socjalnych. Toalety mieszczą się w barakach na zewnątrz. Na tym osiedlu mieszka matka rodzeństwa, która założyła nową rodzinę.
Piotr do tej pory jej nie wybaczył. - Tego się nie da zapomnieć. Wsparcia od niej nie ma. Nieraz jestem wściekły, ale wtedy zajmuję się pracą – mówi.
Piotr, na co dzień pracuje na polach u okolicznych rolników. Oficjalnie jest bezrobotnym bez prawa do zasiłku i urząd pracy skierował go do tzw. prac społecznie użytecznych, które wykonuje kilka razy w miesiącu.
- Brak nadziei i motywacji to jest chyba najgorsza choroba, jaka toczy tychmłodych ludzi. Te osoby mają bierną postawę wobec życia, mają bardzo niskie poczucie wartości. Jaki jest na to sposób? Mamy w prawie asystenta rodziny, który powinien przyjść i nie tylko zapytać, czy złożyć jakieś podania, ale trochę się zaprzyjaźnić z młodymi ludźmi. Dać motywację i nadzieję – mówi Tomasz Polkowski, propagator idei rodzinnej pieczy zastępczej i prezes fundacji „Dziecko i rodzina”.
Malwina już w 2008 roku złożyła w gminie podanie o mieszkanie socjalne. Lokalu nie otrzymała. - Na terenie wiejskim bardzo dużo ludzi nie ma toalety. A to, że dzieci opuszczając dom dziecka i nie dostają mieszkania to nie jest nasza wina, to wina państwa – uważa Barbara Ciszewska.
Dyrektorka placówek opiekuńczo-wychowawczych, w których przebywało rodzeństwo Stusińskich obecnie jest również dyrektorem Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Otwocku. To od nas dowiedziała się jak żyją jej byli wychowankowie. - Wykonaliśmy ogromną pracę dla tych dzieci. Gdyby była taka wola to na terenie powiatu, gdzie był dom z dziecka, mieliśmy możliwości usamodzielniania dzieci. Ale pytaliśmy każde z rodzeństwa, gdzie chcą swoje życie rozpoczynać. Decyzja była, że to ma być na terenie tamtego powiatu – twierdzi Małgorzata Woźnicka, dyrektor placówek opiekuńczo-wychowawczych „Domy dla dzieci” w Otwocku oraz dyrektor Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Otwocku.
Rodzeństwo przekonuje, że nie wiedziało, że może wybierać miejsce, gdzie się usamodzielni. - Nie dostałam żadnej informacji, że była taka możliwość – zapewnia Marta Stusińska.
W trakcie pobytu rodzeństwa w domu dziecka ich ojciec odbył karę więzienia za znęcanie się nad ich matką. Wcześniej sprzedał dom, choć teraz nadal w nim mieszka. Mimo, że to pogorszyło położenie wychowanków, żaden z pracowników socjalnych, ani wychowawców domu dziecka nie sprzeciwił się, by dzieci po uzyskaniu pełnoletności znów tam zamieszkały.
Zanim wychowankowie domu dziecka osiągną pełnoletniość razem z wychowawcą tworzą plan usamodzielnienia, który jest akceptowany przez PCPR.
Dlaczego urzędnicy zgodzili się, by dzieci wróciły do rodzinnego domu, w którym wciąż panowała patologia? - Pani chciałaby, taką czuję intencję, obarczyć odpowiedzialnością za nieudane usamodzielnienie tych dzieci dom dziecka. Ja się z tym nie zgadzam – mówi Małgorzata Woźnicka.
- Myślę, że gdyby w domach dziecka były relacje emocjonalne między dziećmi, a wychowawcami to wychowankowie nie usamodzielnialiby się donikąd, albo do takich miejsc, z których zostali zabrani. Plan usamodzielnienia powinien powstawać przez wiele lat przed usamodzielnieniem – zaznacza Tomasz Polkowski.