Mieszkaniec Janowa Lubelskiego nie mógł dodzwonić się po szpitalny transport dla chorej matki. Najpierw zgłaszał się dyżurny strażak, a potem w szpitalu portiernia. Karetkę ściągnęła dopiero policja.
W minioną środę rano lekarz stwierdził, że u jego 83-letniej matki istnieje podejrzenie krwawienia z układu pokarmowego. Kobieta dostała skierowanie do szpitala, miała ją tam zawieźć karetka.
Pan Józef zaczął telefonować w tej sprawie. - Wykręcałem numer pogotowia 999, a tu… zgłaszała się straż pożarna. W końcu po prawie godzinie odebrał dyżurny pogotowia. Obiecali karetkę około godz. 18 - relacjonuje Łukasik.
Ustaliliśmy, że pan Józef za każdym razem dodzwaniał się do Centrum Powiadamiania Ratunkowego w Janowie Lubelskim. To właśnie tam obok siebie dyżurują dyspozytor pogotowia pod numerem 999 i dyżurny straży pożarnej (998). M.in. po to, by wzajemnie przekazywać sobie informacje o wezwaniach.
Dlaczego zatem Łukasik usłyszał w słuchawce, że rozmawia ze strażą, a nie z centrum? Grzegorz Pazdrak, szef janowskich strażaków, sprawdził zapisy rozmów telefonicznych prowadzonych tego dnia z Centrum Powiadamiania Ratunkowego i potwierdził, że doszło do takiej sytuacji. Ale po komentarz odesłał nas do… szpitala.
Tymczasem po południu stan kobiety znacznie się pogorszył. - Mama bardzo cierpiała. Chodziła do toalety na czworaka, bo nie miała siły - opowiada mężczyzna.
Ok. godz. 16 przyszła siostra pana Józefa z córką. Uradzili, że nie ma co czekać do godz. 18. Znowu zaczęli dzwonić pod 999, by przyspieszyć przyjazd karetki. I znów zgłaszała się straż pożarna.
- W końcu podali nam numer do szpitala. A tam za każdym razem przełączali nas na inny oddział. A czas mijał. Wreszcie nie wytrzymałem i zadzwoniłem na policję - mówi oburzony pan Józef. Dopiero za jej pośrednictwem udało się sprowadzić karetkę. Na miejscu była po godz. 18.
Janowskie pogotowie ratunkowe jest częścią miejscowego szpitala. A tam umywają ręce.
- Nie ma portiera, który wówczas był na dyżurze i ja nie mogę zweryfikować tych informacji - mówi Grażyna Szabat, rzecznik SP ZOZ w Janowie Lubelskim. - Nie wiem też, kto podał pacjentowi telefon na portiernię w szpitalu. Portierzy przecież nie są od załatwienia transportu sanitarnego. W końcu jednak karetka przyjechała i nikomu nic się nie stało.
Mama pana Józefa wciąż jest w szpitalu na obserwacji.