Do sądu właśnie trafił wniosek o ogłoszenie upadłości kraśnickiego przewoźnika. Pracę może stracić 75 osób, które od dwóch miesięcy i tak nie dostają poborów. Autobusy staną z dnia na dzień.
Kilka miesięcy temu nic nie wskazywało na to, że dojdzie do takiej sytuacji. Dziś jest to pewne. Wniosek o ogłoszenie upadłości złożyła Teresa Włodarczyk, pełniąca z ramienia wojewody rolę zarządcy komisarycznego w PPKS Kraśnik.
- Jeśli sąd przychyli się do wniosku komisarza, będzie to skutkowało upadłością firmy. Wówczas firma natychmiast zamknie swoją działalność, bo w momencie ogłoszenia upadłości PKS straci koncesję na przewozy - wyjaśnia Małgorzata Tatara, rzecznik prasowy wojewody lubelskiego.
Załoga za upadłość obarcza winą władze powiatu, województwa i kolejnych zarządców przedsiębiorstwa. Jeszcze na początku roku pani Włodarczyk zapewniała nas, że do końca roku to na pewno będziemy jeździć. Przychodzimy do pracy i robimy za darmo. Bo pensji nie będzie już drugi miesiąc - mówi Marian Bajner, jeden z pracowników.
Urzędnicy twierdzą, że kraśnicki PKS upada przez kryzys gospodarczy. - Sytuacja drastycznie się zmieniła, zmniejszyło się zapotrzebowanie na usługi i firma nie mogła zapewnić sobie płynności finansowej. Na pewno miał na to także wpływ kryzys gospodarczy. Spowodował utratę pracy przez wiele osób, które korzystały z usług PKS - dodaje Tatara.
Załoga pogodziła się już z losem. - A co nam pozostało? Tylko czekać. Po prostu nie mieliśmy szczęścia do kolejnych osób, kierujących zakładem. Mamy wprawdzie jeszcze inne usługi: diagnostykę i warsztat. Ale nasz główny dochód był z przewozu pasażerów - mówi Janusz Suliga, przedstawiciel załogi PPKS w Kraśniku.
Jeszcze nie został wyznaczony termin rozpatrzenia wniosku o upadłość. Najprawdopodobniej posiedzenie sądu w tej sprawie odbędzie się na początku maja.