W piątek 30-letni Andrzej z Kraśnika odłączył się od grupy znajomych w rejonie Mięguszowieckich Szczytów nad Morskim Okiem.
- On był taki dokładny, ostrożny, kochał te góry. Miał dobry sprzęt, taki z najwyższej półki. Jeszcze w czwartek dzwoniłam do niego i prosiłam, żeby wysoko nigdzie nie chodził. W piątek już koło 16 nikt się nie zgłaszał - mówi zrozpaczona pani Marianna, matka.
Andrzej wyjechał w Tatry wraz z kolegami, m.in. z Kraśnika i Częstochowy. Nie był to jego pierwszy wypad w góry. 1 maja byli na miejscu. W górach mieli spędzić długi weekend. Nie planowali wypadów na wysokie szczyty.
Do nieszczęścia doszło w piątek po południu. Trójka turystów rozstała się przed wierzchołkiem Mięguszowieckiego Szczytu. Dwójka zeszła do schroniska nad Morskim Okiem. Tylko Andrzej J. postanowił iść dalej.
- To bardzo trudny teren. Ten turysta nie był aż tak doświadczony. O tak późnej porze poszedł sam na szczyt, na który nie prowadzi żaden szlak. W dodatku bez łączności i latarki - mówi Witold Cikowski, ratownik TOPR.
Kiedy mieszkaniec Kraśnika nie wrócił na noc do schroniska, koledzy powiadomili TOPR. W nocy dwa patrole przeszukiwały ten rejon Tatr. W sobotę rano śmigłowiec przetransportował w rejon Mięguszowieckich Szczytów kolejną grupę ratowników.
- Akcję utrudniała zła pogoda. Powyżej 2000 m była gęsta mgła i widoczność do 5 m. Wiał silny wiatr. Nie można były użyć śmigłowca. W takich warunkach ratownicy mogą sprawdzać tylko hipotetyczne trasy, jakimi mógł poruszać się turysta - dodaje Cikowski.
- Syn miał mnóstwo planów, robił magisterium, zaczynał nową pracę. Jeszcze chyba do nas to nie dotarło - mówi pan Marian, ojciec.
- Ciągle myślę, że ktoś zadzwoni i powie, że to jednak nie Andrzej - dodaje z płaczem pani Marianna.