Kierowcy, którzy zostawiają samochody na byłym dworcu PKS zaczęli otrzymywać pisemne ostrzeżenia od spółki Nieruchomości Puławskie z poleceniem natychmiastowego zabrania auta. Parkować tutaj mogą tylko dzierżawcy.
Jednym z nierozwiązanych problemów Puław jest niewystarczająca liczba miejsc parkingowych, zwłaszcza na najbardziej zatłoczonych osiedlach oraz w centrum. Wielu kierowców zostawiało swoje auta na pustym, dużym placu po dworcu autobusowym przy ul. Wojska Polskiego. Z placu w ciągu ostatnich lat korzystali dzierżawcy - firmy przewozowe oraz miejscowa szkoła nauki jazdy, a także osoby prywatne. Ci ostatni starali się parkować w ten sposób, żeby nie przeszkadzać podmiotom, która za swoje miejsca płacą. Wzajemna koegzystencja właśnie się kończy. Kierowcy, którzy zostawiają auta na placu zaczęli otrzymywać pisemne upomnienia od spółki Nieruchomości Puławskie, zarządcy działki po dworcu.
Z informacji tej wynika, że wszyscy kierowcy, którzy nie mają umowy z NP, powinni swój pojazd z placu „natychmiast usunąć”. W przeciwnym wypadku spółka zapowiada zgłaszanie spraw do „odpowiednich służb porządkowych” oraz nałożenie „sankcji za bezumowne korzystanie z terenu”.
– Otrzymaliśmy ze strony Urzędu Miasta uwagę, że nie wykonujemy w sposób należyty swoich obowiązków, tzn. nie pilnujemy w sposób wystarczający interesów miasta na obszarze, którego jesteśmy zarządcą. Nasi pracownicy zdecydowali więc o przygotowaniu pisemnych informacji o tym, że parkować w tym miejscu nie mogą – tłumaczy prezes Nieruchomości Puławskich, Andrzej Ryl.
Za tą uwagą stać ma Wydział Gospodarki Nieruchomościami, do którego to miejska spółka odwołuje kierowców w drugiej części swojej informacji. Spółka poleca udanie się do pokoju 203 w Ratuszu, by podpisać „stosowną umowę na korzystanie z przedmiotowego terenu”.
Postanowiliśmy zapytać WGN o to, ile należy zapłacić za parkowanie, ale odpowiedzi nie uzyskaliśmy.
– Nie mamy żadnej odgórnej taryfy. Jeśli otrzymamy wnioski od zainteresowanych dzierżawą, będziemy je rozpatrywać indywidualnie – mówi Maria Kliszcz, kierownik wydziału. Jak dotąd żaden z kierowców upomnianych przez miejską spółkę na umowę z miejskim urzędem się nie zdecydował.
Po co to wszystko? – Ten teren nie jest miejscem przeznaczonym do parkowania. Na wyznaczenie takiej strefy nie zgadzają się mieszkańcy tej części miasta. Poza tym mamy tam już dzierżawców, którym musimy zapewnić odpowiednią ilość miejsca – wyjaśnia kierownik Kliszcz.
Rozwiązaniem, które mogłoby zagwarantować ochronę interesów miasta mogłyby być parkometry. Ten pomysł urzędnicy jednak odrzucają tłumacząc to zbyt wysokimi kosztami obsługi. Inna możliwość to wyraźne oddzielenie strefy dla dzierżawców od pozostałej, w domyśle otwartej dla pozostałych użytkowników. Na to jednak się nie zanosi. Urzędnicy uznali, że łatwiej będzie parkujących po prostu wyrzucić, strasząc sankcjami, mandatami, a być może nawet odholowaniem.