O restauracji znajdującej się w Domu Gościnnym "Wygoda” w Janowie Podlaskim dowiedziałem się od radzyńskich fotografów, którzy corocznie mają tam warsztaty.
Już sam wjazd na teren stadniny jest imponujący. Ogromny teren, wspaniałe konie na wyciągnięcie ręki, zabytkowe stajnie piękniejsze od niejednego dworu robią wrażenie. Gorsze robi "Wygoda” ulokowana w PRL- owskim baraku. Wystrój też jest z tamtego czasu, ale w końcu idzie tu o jedzenie. W karcie znajdziecie żurek, flaki, kotlet schabowy, golonkę, karkówkę, filet z kurczaka i słynne pierogi janowskie. Śniadanie kosztuje tu 11 zł, zupa plus drugie średnio 20 zł, kolacja 14.
Ponieważ na dole trwały warsztaty, zaprowadzono nas do saloniku na piętrze. Moja towarzyszka kulinarnych wypraw zamówiła sobie podlaskie flaki, ja żurek. Porcje były znaczne, chleb pyszny. A smak? Flaki były o niebo lepsze od tych, które jedliśmy w oblackiej restauracji w Kodniu. Zaintrygował mnie żurek na zakwasie, z ziemniakami, podlaską kiełbasą i warzywami. Dobrze doprawiony, gorący, smakował jak zupy u babci.
– Staramy się układać atrakcyjne menu. Stałe miejsce mają w nim tradycyjne potrawy podlaskie, dania według oryginalnych przepisów gospodyni, a nawet ciekawostki z kuchni szwedzkiej – piszą na stronie gospodarze.
Kiedy tylko wypatrzyłem w karcie "Ozorek w sosie chrzanowym”, moje endorfiny mocno się uaktywniły. M. zamówiła wiejską, domową karkówkę. Najpierw dostaliśmy misy ze świeżymi surówkami. I za nie najpierw się zabraliśmy. Ta z kiszonej była rewelacyjna, ta z pekińskiej równie doskonała. Kiedy drugie wjechało na stół, moja mina zrzedła.
Na talerzu widniało kilka kawałków podeschniętego ozorka, zalanego górą sosu, który też nie wyglądął dobrze. Sos był jakiś sztuczny, ozorek miał najlepsze chwile za sobą. Na pociechę dostałem od M. kawał jej wielkiej karkówki. Czerwony kolor mięsa nie wróżył nic dobrego. Spróbowałem, słone jak cholera. Od saletry szczypał mnie język. Karkówka z "Wygody” godna jest tytułu Miss Saletry. Szkoda.
Nasza ocena. Za obiad z dwóch dań zapłaciliśmy 60 zł. Nazajutrz jeszcze raz daliśmy "Wygodzie” szansę zamawiając pierogi janowskie. Nie za duża porcja kosztowała 15 zł. Pierożki były ewidentnie zamrożone, w środku ziemniaczane, ze skwarkami. Podlaski cud świata to nie był.
Może w "Wygodzie” jest domowe jedzenie jak u mamy, może trafiliśmy na zły dzień kucharek, ale spodziewałem się dużo więcej. Na deser zostawiliśmy sobie długi spacer po stadninie, potem kolejny spacer nad Bugiem, w pobliżu jest słynna Szwajcaria Podlaska. I dla niej warto odwiedzić "Wygodę”.