Lotnisko w Świdniku może stracić płynność finansową oraz licencję Urzędu Lotnictwa Cywilnego, a Unia Europejska może się upomnieć o zwrot części dotacji przyznanej na jego budowę. To najczarniejsze ze scenariuszy omawianych na wczorajszym posiedzeniu Komisji Budżetowo-Ekonomicznej Rady Miasta Lublin.
Posiedzenie trwało aż cztery godziny i skończyło się uchwaleniem apelu do marszałka województwa Jarosława Stawiarskiego (PiS). Komisja wzywa go, by wyłożył swoją część pieniędzy na wykup obligacji wyemitowanych przed laty na sfinansowanie budowy lotniska. Fundusze na ich wykup są cyklicznie. Według ustalonego harmonogramu wykładane są przez samorządy Lublina oraz województwa i przekazywane w formie objęcia nowych akcji spółki.
Miasto powinno teraz wyłożyć 5 mln zł i zamierza to zrobić, marszałek ma dać 6,9 mln i się do tego nie kwapi.
Wykup obligacji powinien nastąpić do końca czerwca, ale już 16 maja Bank Gospodarstwa Krajowego będzie sprawdzać, czy Port Lotniczy Lublin ma na to pieniądze. Będzie z tym problem, jeśli marszałek nie przekaże swojej części. Właśnie tego dotyczy wczorajszy apel Komisji Budżetowo-Ekonomicznej, który nie został przyjęty jednogłośnie. Nie poparli go radni PiS. Z kolei nieoficjalnie mówi się o tym, że marszałek może w ten sposób próbować wymusić zmianę na stanowisku prezesa Portu Lotniczego Lublin.
Sam prezes odpowiadał wczoraj na pytania radnych, którzy chcieli wiedzieć, jak lotnisko radzi sobie bez zarobku na obsłudze połączeń (loty zostały wstrzymane 15 marca) i jak ogranicza koszty działalności. Wynagrodzenia personelu, na które szedł milion złotych miesięcznie, okrojono o 20 proc., bo pracownicy są teraz zatrudnieni na 0,8 etatu. Spółka stara się też o dofinansowanie wynagrodzeń z „tarczy antykryzysowej”, ogranicza zużycie prądu o 40 proc., chociaż od wszystkich kosztów nie ucieknie, chociażby od ochrony, które musi pilnować stojących na płycie samolotów.
Na szybkie wznowienie połączeń nie można liczyć. Granice mają być zamknięte do połowy czerwca, ale jeśli nawet będzie to krócej, to do startu pierwszego samolotu minie kolejny miesiąc. Zarysowany wczoraj scenariusz jest taki, że w pierwszej kolejności życie będzie wracać na silne lotniska, a słabsze – do których zalicza się nasze – będą musiały poczekać. Zainteresowanie pasażerów też nie musi być już takie jak przed epidemią, a i koszty będą wyższe. Prezes spodziewa się, że konieczny będzie zakup drogich kamer termowizyjnych i urządzeń do self-checkingu.